Komu opłaca się konflikt z USA?

Komu opłaca się konflikt z USA?

PiS w Warszawie i demokraci w Waszyngtonie patrzą na siebie równie podejrzliwie Joe Biden złożył przysięgę prezydencką ponad pół roku temu i od tego czasu właściwie nie zająknął się o Polsce. W przeciwieństwie do kampanii wyborczej, gdy Biden kandydat surowo oceniał tzw. strefy wolne od LGBT czy zestawiał Polskę z Białorusią. Ale nie trzeba głośnych deklaracji amerykańskiego przywódcy, by pojąć, że atmosfera między Warszawą a Waszyngtonem gęstnieje. Od wiosny pojawiły się przynajmniej trzy kolejne kwestie, w których nie uda się uniknąć sporu między obiema stolicami. Po pierwsze, to Nord Stream 2 i odbudowa relacji USA z Niemcami wbrew polskim obawom i protestom. Po drugie, TVN – stacja nazywana czasem w dokumentach, słusznie lub nie, „największą amerykańską inwestycją w Polsce”. I po trzecie, sprawa nienowa, ale być może najbardziej z tych trzech drażliwa, czyli reprywatyzacja i amerykański sprzeciw wobec zakończenia lub przerwania tego procesu bez odszkodowań. Naprawdę nowa i interesująca jest zaś hipoteza, która zatacza coraz szersze kręgi wśród analityków, publicystów i w sferach dyplomatycznych. Być może naprawdę rząd PiS nie widzi wielkich szans na poprawę relacji z USA i wobec tego chce na tym konflikcie, o ile uda się go umiejętnie sprzedać propagandowo, coś ugrać. Antyamerykanizm co prawda nigdy nie był w Polsce postawą powszechną, ale władza, która chce się bić z największymi – z USA, z Brukselą, z wielkimi korporacjami, bankami, do tego jeszcze z Rosją – może budować wizerunek swojej siły i sprawczości. PiS, zamiast wchodzić w sojusze ze słabszymi partnerami w regionie, zacznie się przedstawiać jako poważny gracz, którego boją się i Berlin, i Waszyngton. To oczywiście wyłącznie hipoteza. Ale wcale nie taka niedorzeczna. Rzeczywistość jest bardziej skomplikowana niż takie czarno-białe wybory: albo jesteśmy z Ameryką, albo przeciw. I nawet w samym obozie Zjednoczonej Prawicy nie ma w tej sprawie jednomyślności. Nie można jednak zaprzeczyć, że jesteśmy w momencie zwrotnym. Ale opcji poprawy lub popsucia relacji z Ameryką jest więcej niż tylko bezwarunkowa miłość albo otwarta wojna. Prawica widzi zdradę Wstępniak w prorządowym tygodniku „Sieci” wyraża głębokie rozczarowanie sojusznikami Polski w Berlinie i Waszyngtonie. Zdaniem autorów pisma to wręcz Berlin narzuca Waszyngtonowi antypolskie poglądy, administracja Bidena zaś pokornie je realizuje. To teza absurdalna, ale też dobry przykład narracji, jaką może się posłużyć prawica, by opisać to ochłodzenie relacji. W tym samym numerze jest również obszerny wywiad z byłym ministrem spraw zagranicznych w rządzie PiS, Witoldem Waszczykowskim, który przekonuje, że za jego czasów Polska miała dobrze poukładane priorytety w polityce zagranicznej, za to dzisiejsza opozycja była i jest prorosyjska i antyamerykańska. Wątek tego, czy aktualnie Polska w ogóle ma z Ameryką jakieś produktywne relacje, w rozmowie się nie pojawia. W tym samym czasie w „Gazecie Wyborczej” Dominika Wielowieyska straszy i przestrzega, że rząd PiS naprawdę tym razem pójdzie na zwarcie z Waszyngtonem w sprawie TVN. Trudno ocenić wiarygodność tych doniesień, bo liberalne media wielokrotnie od 2017 r. przekonywały, że każde kolejne zwarcie z Amerykanami będzie już tym ostatecznym. Na pewno jednak władze w Warszawie nie zbudowały sobie dobrych relacji z ekipą Bidena i szerzej – demokratami w USA. A demokratyczna opinia publiczna w Stanach wcale zbliżenia z Warszawą nie szuka, więc obie strony wymieniają się cierpkimi uwagami za pomocą mediów i kanałów dyplomatycznych. W szczycie tych napięć powstała także trzeźwiejsza, bo nieuwikłana w polski partyjny konflikt, analiza autorstwa byłego ambasadora USA w Warszawie, Daniela Frieda, i byłego doradcy ministra Radosława Sikorskiego, Jakuba Wiśniewskiego. „Błędy po obydwu stronach doprowadziły do pogłębienia problemów – piszą autorzy – a część polskiej opinii publicznej zaczęła kwestionować dobre intencje amerykańskiego sojusznika”. Amerykanie zaś, kontynuują Fried i Wiśniewski, albo pomijali Polskę w ważnych rozmowach, jak w przypadku Nord Stream 2, albo nie byli w stanie zaproponować kontaktów na wystarczająco wysokim szczeblu, by strona polska czuła się spokojna. Tego już autorzy nie dodają, ale rzeczywiście po stronie rządu PiS jest wielka potrzeba uznania i próżność. Oraz wręcz oczekiwanie, że po czasach Trumpa Biden też będzie często i z ochotą rozmawiał z prezydentem Dudą. Do tego zaś Amerykanie się nie śpieszą. Choć gdyby zależało im na spacyfikowaniu rządu w Warszawie, mogliby to osiągnąć za pomocą jednego czy dwóch

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 32/2021

Kategorie: Kraj