Michał Jagiełło mógł być szczęśliwy tylko jako człowiek wolny, choć narzucał sobie różne „zniewolenia” w imię spraw, które uznawał za ważne 8 lutego 2016 r. w południe niosłam przez cmentarz na Nowotarskiej urnę z prochami Michała, by złożyć ją w kaplicy. Towarzyszyło mi dwóch ratowników; TOPR swoim zaangażowaniem w pochówek Michała odwdzięczył mu się za jego oddanie Pogotowiu. Świeciło słońce, śpiewały ptaki. Potem, krótko przed pogrzebem, zerwał się wiatr i niebo zaciągnęły chmury. Jak opisać człowieka, którego znało się najbliżej, z którym przegadało się tysiące godzin – a rozmowy te w stosunkowo niewielkim stopniu dotyczyły spraw błahych, prozaicznych – ale z którym nie doświadczyło się kłótni, zasadniczej różnicy stanowisk w sprawach ważnych (poza jedną, o której nieco później)? Czy w takiej sytuacji wiedza o nawet najbliższym człowieku może być pełna? Prawdopodobnie nie, ale znałam Michała przez ostatnich 20 lat jego życia i wiem, że nie tylko w tym okresie miał w sobie tyle siły – chciałoby się powiedzieć: mocy – samodyscypliny i samoświadomości, a także empatii i odpowiedzialności, że podlegał przemianom, rozwijał się i dojrzewał – i piękniał jako człowiek. (…) • Michał mógł być w pełni szczęśliwy tylko jako człowiek wolny, choć wciąż narzucał sobie różne „zniewolenia” w imię spraw, które uznawał za ważne. Wolność rozumiał i czuł tak, jak tylko człowiek wewnętrznie dojrzały może ją czuć i rozumieć – nie w kategoriach bezwzględnych. Wolność w ograniczeniu. Nigdy nie zwalniał się z odpowiedzialności za świat i obowiązków wobec społeczeństwa, nigdy nie zwolnił się z narzuconego sobie obowiązku działania na rzecz TOPR, mniejszości narodowych, których kulturę oddano mu pod opiekę jako wiceministrowi, ani z obowiązku dbania o bezpieczeństwo bytowe rodziny. Sam nie miał potrzeb materialnych, swojej części majątku po rodzicach zrzekł się na rzecz siostry; posiadanie czegokolwiek oznaczało dla niego właśnie zniewolenie. Dobrze oddaje to powracająca w wierszach figura plecaka. Żeby budować z Michałem szczęśliwą relację, trzeba było zrozumieć to i zaakceptować. Udało mi się jednak namówić go na rezygnację z wynajmowania mieszkań i kupienie na kredyt kawalerki po rozstaniu w 1999 r. z żoną, a także, choć długo się opierał, spłachetka, jak mawiał, ziemi na skraju Beskidu Sądeckiego, który – nazwany później Polaną – stał się ważny także i dla niego. Na Polanie nie wolno jednak niczego budować, a Michał nigdy nie sprzeniewierzyłby się prawu, stanął więc tam tylko zadaszony stół, również często pojawiający się w wierszach, jako metafora domu. Z tej perspektywy Michał godzinami oglądał ukochane Tatry, przy stole odbywały się odkładane często na rytuał letnich wakacji u Wandy i Henia Węglarzów w Szczawnicy ostatnie czytania i redagowania przygotowywanych do druku wierszy, esejów, tłumaczeń, a także dumania, spotkania z przyjaciółmi i inne prywatne rytuały. (…) Wiersze uważał Michał za swoje najważniejsze dokonanie literackie. Przez lata zżymał się, że przypisano go do „Wołania w górach”, w czasie licznych wywiadów ukrywał irytację, gdy mówiono, że to jego najważniejsza książka. Dopiero długotrwała perswazja, pojawianie się kolejnych wydań, a zwłaszcza coraz częstsze rozmowy z napotykanymi w Tatrach wędrowcami, nierzadko noszącymi w plecaku zaczytany egzemplarz – spowodowały, że zrozumiał, że jest to pomnik, który po nim zostanie. Bardzo jednak pragnął uznania swojej twórczości poetyckiej – i znów irytowało go wkładanie wierszy do szufladki „górskie”. Tatry fascynowały go jako góry i jako fragment przyrody tak gęsto obrośnięty kulturą, zachwycała poezja górskich nazw; Michał kochał Tatry wielką miłością – ale nie chciał bezwzględnego uwarunkowania nimi swojej osoby i twórczości. Cała jego twórczość jest głęboko egzystencjalna, Tatry to w większości wierszy, i w prozie, tło i gotowe metafory zmagań człowieka z wyzwaniami, jakie stawia przed nim życie, a zwłaszcza współ-życie z innymi. Michał miał w sobie wielką wrażliwość na drugiego człowieka. Na planie prywatnym i społecznym. Jego eseistyka poświęcona mniejszościom i sprawom narodowościowym to cały osobny rozdział w jego twórczości, niezwykle dla niego ważny. Tu pełnił swoją misję, zasypywał rowy, uczył otwartości i tolerancji. I wbrew opiniom swoich antagonistów, pisał tak samo krytycznie o nacjonalizmie polskim, jak o litewskim czy ukraińskim. Za najważniejsze spośród tych książek uważał dwa tomy „Przewodnika po lekturach: Narody i narodowości” i „Razem czy osobno”. Niestety, nie doczekał się