Opowieści o Putinie

Opowieści o Putinie

„Ludobójca, sprawca śmierci setek tysięcy ludzi na Kaukazie, organizator obozów koncentracyjnych, w których palono ludzi żywcem, w którego kraju mordowani są dziesiątkami niezależni od władzy dziennikarze” – tak o przywódcy sąsiedniego państwa, z którym jesteśmy w normalnych stosunkach dyplomatycznych, pisze Piotr Lisiewicz, zastępca redaktora naczelnego „Gazety Polskiej”. Na początek parę sprostowań faktograficznych: 1. „Ludobójca, sprawca śmierci setek tysięcy ludzi na Kaukazie”. Owszem, to prawda, Rosja stoczyła z Czeczenią krwawą i okrutną wojnę, której zresztą nie zaczęła. Czeczeńscy fanatycy muzułmańscy usiłowali rozciągnąć ją na całą Rosję, dokonując zbrodniczych ataków terrorystycznych. Wywoływało to tym bardziej stanowcze działania wojska centralnego. Skuteczne, ponieważ pałeczkę musiał przejąć częściowo Zachód, kiedy się okazało, że we władzach wojskowych tzw. Państwa Islamskiego dominują zbiegowie czeczeńscy. Pojęcie ludobójstwa ma swoją definicję w prawie międzynarodowym. W największym skrócie uważa się za nie masowe mordy dokonywane tylko z powodu przynależności etnicznej, religijnej, rasowej prześladowanych. Tymczasem w miejsce Czeczenii fanatyków powstało państwo czeczeńskie, na pewno niedemokratyczne, autorytarne i podporządkowane ściśle Moskwie. Zarówno jego kolaboracyjne władze, jak i obywatele to jednak Czeczeni, których nikt nie wybija za narodowość, język ani religię. Oczywiście podczas działań wojennych, co zawsze jest straszne, ofiarami padały kobiety i dzieci. Czy jednak inaczej działo się podczas amerykańskich i francuskich bombardowań na Bliskim Wschodzie, a przedtem w Wietnamie? Słowa Jacques’a Préverta: „Na wojnie, jak to na wojnie, czego by państwo chcieli” brzmią cynicznie, są wszakże prawdziwe i odnoszą się do kondycji ludzkiej, a nie takiego czy innego, konkretnego konfliktu zbrojnego. 2. „Organizator obozów koncentracyjnych, w których palono ludzi żywcem”. W latach 80., w Paryżu, ogromnie popularna w polskich kręgach opozycyjnych rosyjska dysydentka Natalia Gorbaniewska opowiadała niesłychane historie o zbrodniach Leonida Breżniewa w ZSRR. Była zdolną narratorką, rozumiała więc, że szerokie uogólnienia, rzeki krwi robią mniejsze wrażenie niż pojedynczy konkret, jatka widziana z bliska. Pojawiały się zatem w jej historiach wykłute oczy ludzi z imionami i nazwiskami, sieroty poniewierane w mających swoje adresy ośrodkach resocjalizacyjnych, mordy na rogach ulic mających znane nazwy. Kiedy się ją pytało, skąd to wie, bo przecież sama przebywała spokojnie nad Sekwaną, powoływała się na ludzi „absolutnie wiarygodnych”, którzy słyszeli rzecz od innych „stuprocentowo uczciwych” itd. Wszystko gubiło się we mgle, ale pozostawały nazwiska, czyli rzekoma możliwość sprawdzenia. Piotr Lisiewicz takim umiejętnym opowiadaczem nie jest, o „ludziach palonych żywcem” w putinowskich łagrach wali z grubej rury, nie siląc się na pozorną choćby dokumentację. Skąd czerpie wiedzę o tych horrorach? Może i gdzieś coś usłyszał, ale znacznie bardziej prawdopodobne, że wiedział o wszystkim zawczasu. Po prostu tylko tego można się według niego po Ruskich spodziewać. 3. „W którego kraju mordowani są dziesiątkami niezależni od władzy dziennikarze”. I znowu – gdzieś dzwoniło, a Lisiewicz już wie, gdzie, kto i w jakim celu. Nikt nie kryje (Putin również), że w ostatnich latach nastąpiło w Rosji parę (nie dziesiątki!) zgonów dziennikarzy związanych bezpośrednio lub pośrednio z opozycją lub zajmujących się reportażem śledczym wymierzonym przede wszystkim w niektórych potężnych kacyków przemysłowych, których imperia powstały często na wysoce podejrzanych podstawach. Walczy z nimi także Putin, ale kiedy sięgnie po któregoś, ten przeobraża się w opozycjonistę budzącego nad Wisłą najserdeczniejsze współczucie. Mniejsza jednak o to – wróćmy do dziennikarzy. Przy takim mrowiu zabijanych zadziwiające jest rzeczywiście, że opozycyjna prasa w Rosji istnieje i jest dostępna bez większych wysiłków. Nikt nie mówi, że nic nie śmierdzi w państwie duńskim, czyli w tym przypadku nad Moskwą i Newą, ale tak wielki odór poczuł najwyraźniej Lisiewicz, wąchając własny artykuł. Potem podnosi się wrzask na całą Rzeczpospolitą, że Putin nas nie lubi, pomija, lekceważy… Chwała Bogu, że lekceważy, bo gdyby miał brać na serio zniewagi pana Lisiewicza, polskie klechdy o strącaniu przezeń polskich samolotów i mordowaniu prezydentów, antyrosyjskie intrygi w Brukseli, to może by się nawet trochę zirytował. Tak się zaś składa, że na razie, a można sądzić, że i przez wiele następnych lat, na polsko-rosyjskich swarach Polska ma więcej do stracenia niż Rosja. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2018, 2018

Kategorie: Felietony, Ludwik Stomma