Nic z zaskoczenia w tym parlamencie nie da się już przeprowadzić Karty rozdane. Prawo i Sprawiedliwość rządzi, ale już teraz widać, że jest w znacznie trudniejszej sytuacji niż w poprzedniej kadencji. Każdy dzień przynosi Jarosławowi Kaczyńskiemu złe wiadomości. PiS zaczyna powoli przypominać Guliwera skrępowanego przez Liliputów setkami cienkich nitek. W Sejmie Kaczyński ma niewielkie pole manewru i nic nie wskazuje na to, by mogło ono się poszerzyć. W Senacie trudno nawet o tym mówić, bo tam rządzi opozycja. W klubie Zjednoczonej Prawicy Gowin walczy z Ziobrą, a z nimi zakon PC. Do tego na horyzoncie rysują się kłopoty gospodarcze i – rzecz najważniejsza – mamy wybory prezydenckie. Trudno i darmo, do wyborów, do maja, PiS będzie jechało na zaciągniętym hamulcu. A może i dłużej. Senat – przyczółek Zacznijmy od Senatu. Senat jest zbiorowym bohaterem ostatnich dni, no i ma nową gwiazdę – marszałka Tomasza Grodzkiego. Kto o nim słyszał parę miesięcy temu? Zwycięstwo kandydatów niepisowskich w wyborach do Senatu nie było niespodzianką. O tym, że porozumienie opozycji przyniesie tu efekt, pisałem w PRZEGLĄDZIE parę miesięcy temu. Emocje polegały na czym innym. Na dogrywce. Opozycja uzyskała w wyborach senackich minimalną większość 51 mandatów. I przez prawie miesiąc trwały zabiegi PiS, by z tej grupy kogoś wyrwać. Pisowcy zresztą tego nie ukrywali – co parę dni mieliśmy informacje, że trwają rozmowy, krążą różne oferty, że właściwie w Senacie zrobiło się już 50:50, a sytuacja jest dynamiczna, więc i to może się zmienić. Na oczach Polaków PiS próbowało przekupić demokratycznie wybranych polityków. Bez cienia wstydu. I do ostatnich dni nie było za bardzo wiadomo, jak sytuacja się ułoży. Czy marszałek Karczewski obroni swoją posadę, czy się z nią pożegna? Senatorowie nie pękli. Żaden się nie złamał. Minimalna większość, jednego głosu, została utrzymana. Marszałkiem został kandydat PO Tomasz Grodzki. Profesor nauk medycznych ze Szczecina, chirurg, transplantolog. Co to oznacza? Na pierwszy rzut oka prof. Grodzki wydawał się osobą powolną, niezdecydowaną. Tymczasem jego pierwsze działania zupełnie zaskoczyły światek polityczny. Oto bowiem dzień po wyborze prof. Grodzki zgłosił TVP, że zgodnie z przysługującym mu prawem prosi o czas antenowy, by wygłosić orędzie. Marszałek Senatu, trzecia osoba w państwie, ma takie prawo. Poprzednicy Grodzkiego z niego nie korzystali. A tu mieliśmy pełne zaskoczenie. Drugim zaskoczeniem okazało się samo orędzie – niby łagodne, zapowiadające współpracę z sejmową większością, a jednocześnie bardzo twarde w ocenie rządów PiS. To było orędzie jak z notatnika lewicowego inteligenta, tłumaczące, jaka jest rola polityków i polityki. Odrzucające filozofię podziału na lepszy i gorszy sort, o którym tak chętnie mówi PiS, a wprowadzające w to miejsce pojęcia wspólnoty, różnorodności, szacunku. „Nikomu nie wolno dzielić ludzi na lepszych czy gorszych, gdyż przeczy to szacunkowi dla przyrodzonej godności człowieka – mówił Grodzki. – Tylko wtedy, gdy spowodujemy, że wszyscy będziemy czuli się w naszym pięknym kraju szczęśliwi i spokojni o swój los, będziemy mogli uwolnić ogromną energię, która drzemie w naszym narodzie i która może przekształcić się w niezwykłe osiągnięcia i dokonania. Tylko wtedy będziemy mogli zapewnić naszym dzieciom, wnukom i nam samym bezpieczeństwo i dobrobyt”. Marszałek zaznaczał, że „siłą naszego społeczeństwa jest różnorodność, za którą idzie kreatywność i energia Polek i Polaków, których nigdy nie da się stłumić próbami wtłoczenia nas wszystkich w ramy jednej, sztywnej, czasem dziwacznej ideologii”. A kończył optymistycznie, mówiąc, że każda choroba też kiedyś się kończy. Tak oto Tomasz Grodzki narzucił polityczną agendę na najbliższe dni, a może i tygodnie. I narzucił styl. Sejm – koniec z ustawami przyjmowanymi nocą Sejm miał z kolei swojego antybohatera, a okazał się nim marszałek senior Antoni Macierewicz. Jego przemówienie inauguracyjne, ostre, konfrontacyjne (czy mogło być inne?), okazało się zupełnie nietrafione. Bo mamy dziś, przynajmniej w sferze deklaracji, czas politycznej miłości. Pojednawcze przemówienie wygłosił Andrzej Duda. Miły dla wszystkich był Jarosław Kaczyński, który mówił, że cieszy go, że kończy się czas opozycji totalnej, i miło gawędził z Katarzyną Piekarską. O co w tym wszystkim chodzi? Skąd nagle ta moda na politykę miłości? Odpowiedź jest prosta, wystarczy spojrzeć na wyniki wyborów