W 1918 r. lwowianki ratowały honor inteligencji, bo „elita narodu” na ogół zawiodła Antek Petrykiewicz walczył na Górze Stracenia we Lwowie od pierwszych dni listopada 1918 r. Doczekał odsieczy, ale Virtuti Militari klasy V otrzymał – jako najmłodszy kawaler tego orderu – pośmiertnie. Miał 13 lat, gdy zginął od ran w walce pod Persenkówką. Trzy tomy księgi pamiątkowej „Obrona Lwowa” (najgrubszy liczy 1096 stron!) wydano w latach 30. Tom ostatni zawiera pełną listę 6022 uczestników obrony Lwowa – służby czynnej i pomocniczych – którzy odbili miasto z rąk Ukraińców, oraz listę 439 ofiar. Dwa pierwsze tomy to wspomnienia i relacje niemal wszystkich naszych oficerów. Ich lektura budzi podziw – i poraża… W legendarnej epopei Lwowa akty bohaterstwa tkwią jak rodzynki w zakalcu niekompetencji, kłótliwości, warcholstwa, fanfaronady, nawet tchórzostwa. Kpt. Tadeusz Felsztyn: „Nigdy nie spotkałem się z taką liczbą samochwalstw i bezczelnych blag… „Bohaterowie” rośli tam jak grzyby po deszczu, a z upływem czasu bohaterstwa stawały się większe”. Były bohaterami „Orlęta”. O nich wszyscy piszą w superlatywach. Najmłodszy nasz żołnierz miał lat dziewięć. Dziesięciolatków było pod bronią siedmiu. Dzieciaków do 15. roku życia łącznie 501. Zginęło z nich 30, a licząc razem z wyrostkami do 17 lat – 114. Tyle lwowskich „Orląt” padło wedle statystyki; plus kilkudziesięciu, którzy zginęli w bojach późniejszych i nie są uwiecznieni w księdze pamiątkowej. Kilka świadectw ich zasług: „…małe szkraby, drwiąc z niebezpieczeństw, umiały się prześlizgiwać przez najpilniej strzeżone pozycje. Wielu uciekało na odcinki, gdzie zaprawiali się do pełnej roli obrońcy”. „Masa podrostków, dzieci nawet, w lot umiała znaleźć się w sytuacji. Znakomici wywiadowcy, łącznicy noszący meldunki i rozkazy w sposób nieporównanie szybki – tu przynosił amunicję, tam żywność, ówdzie znalazł porzucony karabin. Ukraińcy zawzięcie ścigali malców, mszcząc się doraźnie”. „Udział dziecięcia lwowskiego, słynnego baciarza… Oddział Starka stawał się nieraz postrachem dla kwaterodawców, plądrując nie gorzej od Rusinów, ale wynagradzał to hojnie przelewaną krwią, zapalczywością i pewnością, że gdzie kompania Starka uderzy, tam znika opór ukraiński…”. „W Sokolnikach kilku młodych strzelców, dzieci prawie, zdobyło armatę”. „Kazałem naszym zbierać małe zespoły chłopców i nękać ruskich… Te watahy siały dużo popłochu. Wojowali na własną rękę z doskonałym rezultatem”. „Harcerze nie zawiedli nigdy”. Lwowiankom (z bronią – 17, w służbach pomocniczych – 410) też należy się ciepłe słówko. „Kobieta wywarła w obronie Lwowa wydatną rolę… Nie tylko w charakterze sanitariuszki i kucharki, także z karabinem. Obecność kobiet na placówkach w podniecający sposób działała na młodego żołnierza”. One ratowały honor inteligencji, bo „elita narodu” na ogół zawiodła. „Zaprawdę, „grypa” nigdy tak ostro nie grasowała we Lwowie jak wtedy. Wielu „patriotów” kładło się jako obłożnie chorzy na łożu boleści, specjalnie wtedy, gdy wysłannicy komisji poborowej pukali do drzwi”. Ale dziennikarze spisali się chwacko! Jan Przybyła, Artur Schröder, Jan Szarota i Janina Walicka, docierając w roli reporterów do jednostek, tu i ówdzie sobie postrzelali. Dzień w dzień wydawali „Pobudkę”. Wspomagali sanitariuszy. Na dodatek tworzyli bojową poezję, krzepiąc ducha. Jak to lwowiacy, dogryzali krakowiakom, bo ci nie kwapili się z odsieczą: Ty śpisz Krakowie? Syty łatwej chwały Wygrywasz z wieży radosne hejnały. Ślepy na łuny pożogi na wschodzie, Głuchy na okrzyk: Do broni, narodzie! Dopiekli i własnym radcom miejskim: Jeden radca do drugiego Powiada: A to, panie dobrodzieju, Szkarada! Kule świszczą, działa huczą, Trup pada! Oj, a to nas urządzili! Oj biada! Oficerowie wyższych rang dorównywali ostrożnością radcom miejskim. Kpt. Antoni Jakubski: „…oni zdecydowali się raczej czynnego udziału nie brać. We Lwowie byli w tym czasie gen. Lamezan-Salins i płk Thullie. Grupa fachowców literalnie w niczym ręki do Sprawy nie przyłożyła… Znajomy porucznik artylerii takie pytanie mi zadał: Ile jest armat? Ani jednej. Ile karabinów maszynowych? Pięć. Ilu was? 200. To do widzenia!”. Kpt. Antoni Kamiński, dwa dni wcześniej Rozkazem Nr 1 mianowany komendantem placu we Lwowie przez płk. Władysława Sikorskiego: „Czekał mnie
Tagi:
Wojciech Giełżyński