Trasę do Margańca transport obsługuje tak rzadko, że dziwić się można tylko jednemu: dlaczego Nikołaj Greczka nie wiózł swych rodaków również na dachu Walerij Lubczenko Korespondencja z Dniepropietrowska Krwawą mieszaninę z ludzkich zwłok i rozdartych ubrań, poprzebijanych kośćmi i żebrami nieszczęśliwych ofiar, zobaczyli ratownicy ukraińskiego Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych na miejscu tragedii, która wydarzyła się 12 października na 116. kilometrze kolejowej trasy z Nikopola do Margańca w obwodzie dniepropietrowskim. Mieli porozdzielać zlepione ze sobą zwłoki. Ileż to wódki trzeba wypić, żeby nie zwariować przy takiej pracy… Elektryczny się spóźniał Wypełniony ludźmi autobus na przejeździe kolejowym wjechał pod lokomotywę manewrową. Po zderzeniu 180-tonowa lokomotywa, rozpędzona do 75 km na godzinę, wlokła autobus po szynach jeszcze przez 420 metrów… Na miejscu zginęli kierowca i 39 pasażerów, wśród nich trzech chłopców w wieku 7, 13 i 15 lat. Pięć osób zmarło w szpitalu. Ośmioro pasażerów zostało rannych. Godzinę wcześniej na tym samym odcinku kolei w sąsiednim obwodzie zaporoskim na przejeździe kolejowym Kancerowka-Mirowaja w pobliżu osiedla Pietrowskoje elektryczny pociąg towarowy staranował ciągnik rolniczy MTZ-80. Jego kierowca zmarł w wyniku doznanych obrażeń. Do likwidacji skutków właśnie tego wypadku wyjechała lokomotywa, z którą zderzył się malutki autobus pasażerski produkcji ukraińskiej, Bohdan. O godzinie 9 rano ruszył z osiedla robotniczego Horodziszcze do Margańca. Choć miał tylko 22 miejsca siedzące, tego dnia zabrał ponad 50 osób. Przy ulicy Panfiłowa marszrutka (tak się nazywają u nas minibusy przewoźników prywatnych) miała pokonać niezabezpieczony szlabanem przejazd kolejowy. 56-letni kierowca Nikołaj Greczka codziennie jeździł tą trasą. Na przejeździe, jak zawsze, przystanął na czerwonych światłach, żeby przepuścić podmiejski pociąg elektryczny, ale tym razem go nie było. O tym, co było dalej, opowiada Walentyna Piaternina, rewirowa osiedla Horodziszcza: – Nikołaj wysiadł z pojazdu. Według zwyczaju szoferskiego kopnął nogą oponę. Postał. Wstrzymujące ruch światła czerwone paliły się nadal, lecz pociągu nie było. „Co to za niedorzeczność?”, pomyślał z pewnością. Obejrzał się dookoła i nie zauważywszy w okolicach funkcjonariuszy kontroli drogowej, wsiadł za kierownicę i wtoczył się na przejazd kolejowy. Wtenczas my, czekający na pociąg elektryczny, który się spóźniał, zobaczyliśmy lokomotywę. Zaczęliśmy krzyczeć do Nikołaja, żeby się zatrzymał! Ale on chyba nas nie słyszał. I tu chcę powiedzieć, że żadnego pociągu podmiejskiego, który niby to przejechał przed autobusem i zasłonił sobą zbliżający się pociąg manewrowy, o czym mówiono po wypadku w telewizji, wcale nie było! To wszystko kłamstwo wymyślone przez dziennikarzy! O tej porze prócz pociągu elektrycznego żadnych innych pociągów tu nie ma! Tylko ten mały manewrowy… Lokomotywa uderzyła w lewą część marszrutki. Z okien i drzwi po prawej stronie autobusu wylecieli we wszystkie strony pasażerowie. Rzuciłam na peronie orzechy, które wiozłam na nikopolski rynek, i jako pierwsza podbiegłam do poszkodowanych, szukając wśród nich żywych. Wezwałam pogotowie, które z pewnością wezwało ratowników Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych. Wszystko, co dalej się działo, wyglądało jak horror. Mniej od innych ucierpiał uczestnik tej kolizji, Dmitry Olijnyk, który jako ostatni na przystanku wcisnął się do marszrutki. Stał przyparty plecami do jej drzwi, które od uderzenia wyleciały i wyrzuciły go na hałdę żwiru, usypaną dzień wcześniej przez kolejarzy. Ci, którzy pozostali przy życiu na tym piekielnym przejeździe, znajdowali się po prawej stronie minibusu. Siedzący i stojący w lewej części zginęli natychmiast. Marszrutki wystarczą? Dziś wszyscy, zaczynając od władz ukraińskich i dziennikarzy, za głównego winowajcę wypadku uznali kierowcę, który złamał zasady bezpieczeństwa na przejeździe kolejowym. Spróbujmy jednak dostrzec prawdziwe przyczyny tej tragedii. Pierwsza wina kierowcy polegała na tym, że pozwolił tylu ludziom nabić się do swego minibusu jak śledziom do beczki. Ale zjawisko we wszystkich miastach ukraińskich jest na tyle powszechne, że nie reagują na nie nawet patrole drogowe. Trasę do Margańca transport obsługuje tak rzadko, że dziwić się można tylko jednemu: dlaczego Nikołaj Greczka nie wiózł rodaków również na dachu? Bo nawet gdyby nieboszczyk był najbardziej zdyscyplinowanym kierowcą na świecie, nie udałoby mu się zabrać tylko takiej liczby pasażerów, jaką zaleca producent minibusu. Poranny szturm Ukraińców śpieszących się do pracy przypomina klęskę żywiołową. Zapewne w tym miejscu padnie pytanie: dlaczego nie ma transportu
Tagi:
Walerij Lubczenko