Ostatni wyjazd furmanów

Ostatni wyjazd furmanów

Czy IPN zrzuci z pomnika Rajsa „Burego”, sprawcę mordu 80 Białorusinów? W zniszczonych rękach okutanych po nos kobiet bieleją wykrochmalone chusteczki z kordonkowym obrębkiem. Widoczne nawet spod chóru, wędrują do oczu przy każdym trzykrotnym powtórzeniu znaku krzyża. To słowa cerkiewnego prypiewu: „Molu Tiebia, Spasitiel moj” budzą taką żałość, przypominają, w jakiej intencji dzisiejsza liturgia: przyszły pomodlić się za dusze swych mężów, braci i ojców – tzw. furmanów, zamordowanych w podobnie mroźny poranek 57 lat temu. – Hospodi pomiłuj, Hospodi prosti / Pomohi mnie Boże, krest mój doniesti – śpiewa na koniec batiuszka. I prowadzi żałobnice na cmentarz, gdzie przed usypanym kurhanem stoi pomnik zamordowanych. Usłyszą tam, że to byli męczennicy za prawosławną wiarę. Mają to przed oczami Walentyna Kiersnowska, córka Teodora Jakimiuka z Podrzeczan, miała w 1946 r. pięć lat. – Pomniu moho baćkę, tatę znaczy się – zaczyna mieszaniną białoruskiego i rosyjskiego, ale widząc, że trudno mi zrozumieć, przechodzi na polski – jak podcina gniadego po wyjeździe z podwórka. Miał odrobić w puszczy szarwark – wójt mówił, że drewno potrzebne do pieców w gminie i w szkole. Z ich wsi pojechało więcej chłopów. Jeden wrócił nazajutrz – wystraszony, powiedział tylko tyle, że tamtych, z dobrymi końmi, zabrali do puszczy pulśkije partyzany, szto to inszoj Polszczy chotiły. Jego nie chcieli, bo stara chabeta okulała po drodze. Zrazu nikt we wsi nie podejrzewał, że mogło stać się coś strasznego. – W wojnu prychodyły tut partyzany, ruskije, wony ono jedlo brali, my wsim dawali, a jak inaksz? Kiersnowska wspomina: – Mijały miesiące, a mama ciągle wierzyła, że wymodli powrót ojca. Nieraz w nocy budziła dzieci: „Wstańcie, tata przyjechał”. Wypychała ich bosych, zaspanych do sieni. Nasłuchiwali. Nikogo za drzwiami, tylko pies gdzieś ujada. Przyszła wiosna, trzeba orać, a w domu ani chłopa, ani konia. Jakimiukowa prosiła w gminie o pomoc w pobudowaniu się bliżej własnego pola, bo za Niemca musieli uciekać z gospodarstwa, które leżało na kolonii. Tam wszystko się spaliło. – Oj tiazko było. Nichto nam ne dopomuh pudniatysia z toj bidy. Młoda kobieta z czworgiem drobiazgu rozebrała na części niezamieszkaną starą chałupę na wsi i przez całe lato, deskę po desce, przeniosła ją w rękach na ojcowiznę. Józefowi Antoniukowi ludzie „Burego” zabili matkę. Zanie, jego rodzinna wieś, spłonęła w jedną noc. Niektórzy mówili, że to przez 12-letnią Maryśkę Nikołajską. W styczniu 1946 r. zobaczyła na wierzbie rosnącej w środku wsi kartkę. Zerwała. Było tam napisane: „Wobec tego, że złożyliście kontyngent, a tym samym wystąpiliście przeciwko nam, spotka was kara – „Bury””. Niektórzy widzieli, że dziewczyna zwinęła papierek i schowała do kieszonki fartucha. Maria do dziś trzyma się wersji z lat 50. – nie zerwała tej kartki, tylko w zdenerwowaniu obskubała jej brzegi. Następnej nocy przyszedł „Bury” ze swym oddziałem i spalił całą wieś, również chałupę Nikołajskiego. Zabili 24 osoby. Piotr, brat Maryśki, uciekał do lasu. Dostał w biodro. Leżał na polu i tam wypatrzyli go leśni. Strzelili mu w głowę, pocisk wyszedł okiem. Nim stracił przytomność, usłyszał, jak naradzali się, który go dobije. – Szkoda naboju, sam dojdzie – ktoś zdecydował. Piotr żył jeszcze 40 lat. Nie miał oczu, po omacku chodził na pole, kilometr od wsi. Radził sobie nawet z sadzeniem kartofli. – Gdy tamtego ranka tato odjeżdżał furą z gniadym – opowiada Paraskiewa Antosiuk ze Zbucza – biegłam za nim, wołałam, co przygotować na noc do żłobu. Mimo zimy cały nasz dobytek stał na podwórzu, bo Niemcy spalili oborę i stajnię. O gniadego dbaliśmy bardzo, w gospodarstwie, gdzie 16 ha, bez konia jak bez ręki. Zwłaszcza że ojciec nie miał pomocnika. Starszy brat i szwagier jeszcze nie wrócili z wojny. Wyglądaliśmy ich każdego dnia. Tata ściągnął lejce, przeżegnał się i powiedział: „Daj Boże, żebym ja wrócił wieczorem i przy misce zastał syna oraz zięcia”. W sąsiednich Szpakach ludzie „Burego”, gdy już podpalili chałupy, wzięli dziewczynę, która chodziła z milicjantem. Najpierw zabili na jej oczach ojca. Zaczęła się czołgać do tych z karabinami,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2003, 2003

Kategorie: Reportaż