SPD tylko cudem może wygrać wcześniejsze wybory w Niemczech W Niemczech polityczne trzęsienie ziemi. Po druzgoczącej klęsce socjaldemokratów w Nadrenii Północnej-Westfalii kanclerz Gerhard Schröder zagrał va banque – zdecydował się na przedterminowe wybory. Komentatorzy piszą, że to polityczne samobójstwo, popełnione ze strachu przed śmiercią. Obecny rząd federalny, złożony z socjaldemokratów i Zielonych, miał sprawować władzę do jesieni 2006 r. Katastrofa w Nadrenii Północnej-Westfalii zmieniła jednak wszystko. Ten najludniejszy kraj związkowy uważany jest za matecznik SPD. Pracownicy licznych hut, kopalni i stalowni tradycyjnie głosowali na to ugrupowanie. Socjaldemokraci rządzili w stolicy landu, Düsseldorfie, przez 39 lat. Dlatego klęska okazała się szokiem. W czerwonej Nadrenii konserwatywna partia CDU zdobyła aż 44,8% głosów, SPD – tylko 37%. Oznacza to, że chadecy i liberałowie przejmą władzę w ostatnim kraju federalnym rządzonym jeszcze przez czerwono-zieloną koalicję (SPD i Zieloni). Rozbudują też swą większość w Izbie Federacji (Bundesrat), czyli izbie wyższej parlamentu, i będą mogli jeszcze skuteczniej blokować inicjatywy centrolewicowego rządu. Schröder i przewodniczący SPD, Franz Müntefering, zrozumieli, że gabinet federalny utracił legitymację do reformowania kraju. Nie chcieli roku politycznej agonii. Kanclerz niespodziewanie oświadczył, że będzie dążył do przedterminowych wyborów. Tym samym SPD zaskoczyła politycznych przeciwników i przejęła inicjatywę. Zdaniem większości publicystów, śmiały krok Schrödera zasługuje na szacunek i okaże się korzystny dla Niemiec. „Kanclerz postąpił jak prawdziwy mąż stanu”, napisał włoski dziennik „La Repubblica”. Ale oznacza to także koniec czerwono-zielonej konstelacji politycznej w Berlinie. Tylko cud może ocalić SPD od klęski w jesiennej elekcji. Według ankiety przeprowadzonej przez pierwszy program telewizji publicznej ARD, CDU może liczyć na 46% poparcia, socjaldemokraci – zaledwie na 29%. SPD i Zieloni wygrali wybory w 1998 r. Niemcy zazwyczaj boją się zmian, jednak większość obywateli była znużona długoletnim marazmem epoki Helmuta Kohla. Rząd w Berlinie został utworzony przez nieco egzotyczny „sojusz ruchu robotniczego i dzieci kwiatów”, jak to określił magazyn „Der Spiegel”. Oczekiwania były ogromne, trudności zaś okazały się jeszcze większe. Schröder, uważany przecież za energicznego machera, nie potrafił przezwyciężyć ekonomicznej stagnacji, będącej wynikiem długoletnich rządów chadeków i liberałów. Decyzję o niezbędnych reformach podjęto za późno. Rząd zużył się szybko. W wyborach 2002 r. czerwono-zielona koalicja utrzymała się u steru tylko dlatego, że Schröder w demagogiczny sposób rozpętał antyamerykańskie nastroje, wykorzystując sprzeciw większości społeczeństwa wobec inwazji na Irak. Socjaldemokratom i Zielonym pomogła także powódź – politycy „trzymający władzę” mogli skuteczniej niż opozycja występować w roli ratowników. Ale obecnie czerwono-zielonej koalicji nie ocaliłby nawet atak armii prezydenta Busha na Francję czy potop we wschodnich landach. Drugą kadencję Schröder i jego ministrowie rozpoczęli zmęczeni, bez zapału. Rząd przyjął wreszcie program bolesnych reform Agenda 2010. Ich celem było ograniczenie bezrobocia, zredukowanie gigantycznych wydatków państwa opiekuńczego, uzdrowienie budżetu z zachowaniem jednak podstawowych zdobyczy socjalnych. Program Hartz IV, przewidujący zmniejszenie bardzo do tej pory hojnych zasiłków dla bezrobotnych, miał stworzyć nowe miejsca pracy. Niestety, reformy spaliły na panewce. Kosztowały miliardy, ale nie przyniosły ożywienia ekonomicznego. Niemcy balansują między recesją a stagnacją. Bezrobocie bije dotychczasowe rekordy – 5,2 mln obywateli pozostaje bez pracy. W budżecie zieje gigantyczna dziura, zwiększająca się z roku na rok. Do końca 2008 r. deficyt może osiągnąć 66,8 mld euro. Ekonomiści proponują zmniejszenie wyjątkowo wysokich i zabójczych dla koniunktury dodatkowych kosztów pracy, takich jak podatki czy ubezpieczenia. Ale w takim razie skąd wziąć pieniądze na utrzymanie niezwykle kosztownego systemu opieki zdrowotnej, rent i emerytur? Rząd Schrödera okazał się bezradny wobec tego błędnego koła. Niemcy uważają się za ofiary globalizacji – przedsiębiorstwa przenoszą produkcję tam, gdzie praca jest tańsza. Franz Müntefering wszczął ideologiczną kampanię przeciw kapitalistom, w stylu dawnej walki klas. Nazwał nawet kierujące się tylko żądzą zysku koncerny szarańczą. Müntefering i Schröder zaczęli wzywać niemieckich przedsiębiorców do patriotyzmu – wcześniej
Tagi:
Krzysztof Kęciek