Ostatnia misja Baracka
President Barack Obama points to his Shinola watch while speaking at the United Auto Workers-General Motors Center for Human Resources, Wednesday, Jan. 20, 2016 in Detroit. While in Detroit the president visited the 2016 North American International Auto Show and speak of the progress made by the city, its people and neighborhoods, and the American auto industry. (AP Photo/Paul Sancya)
Czym odchodzący prezydent pożegna się z Białym Domem Gdy niemal na początku urzędowania Barack Obama otrzymał pokojowego Nobla, wielu mówiło, że na kredyt. Dzisiaj, kilkanaście miesięcy przed opuszczeniem urzędu, po dwóch kadencjach rządzenia największym supermocarstwem świata, Barack Obama jest zupełnie innym politykiem niż osiem lat temu. Zmieniły się zarówno jego cele, jak i oczekiwania wobec niego. Wiedząc, że tym razem nie czeka go walka o reelekcję, przez ostatnie lata w polityce zagranicznej jako kwestie priorytetowe traktował rozwiązanie kilku węzłów gordyjskich amerykańskiej dyplomacji i przywrócenie Waszyngtonowi roli światowego hegemona. Jednak czasu do kolejnych wyborów pozostało coraz mniej, a wciąż daleko do realizacji wielu jego zapowiedzi. W dodatku coraz to nowe wyzwania pojawiają się na krajowym podwórku, przez co Obama nie może w pełni skupić się na mozolnej pracy dyplomatycznej, w której nie zawsze jest w stanie go wyręczyć sekretarz stanu John Kerry. Co zatem przeszkadza Barackowi Obamie w odejściu z poczuciem domknięcia zmiany, którą tak odważnie wypisał na swoich sztandarach osiem lat temu? Hawana wciąż czeka Jednym z największych wyzwań pozostaje normalizacja stosunków z Kubą. Po historycznym porozumieniu osiągniętym przez amerykańskich negocjatorów – przede wszystkim Benjamina Rhodesa, naczelnego realisty administracji Obamy, nazywanego w Waszyngtonie dyplomatą do zadań specjalnych – w grudniu 2014 r., po ponad sześciu dekadach, przywrócono stosunki dyplomatyczne między Waszyngtonem a Hawaną. W planach było ponowne otwarcie amerykańskiej ambasady w stolicy Kuby, zniesienie embarga na handel z reżimem braci Castro i umożliwienie amerykańskim inwestorom wejścia na kubański mikrorynek sektora prywatnego. 14 miesięcy po historycznym uścisku dłoni zmaterializowała się jedynie pierwsza zapowiedź – na zniesienie embarga nie zgodzi się w najbliższym czasie zdominowany przez republikanów Kongres, w negocjacjach handlowych również nie posunięto się niemal ani na krok. Za największe wydarzenie można uznać wznowienie (wciąż ograniczonej liczby) regularnych połączeń lotniczych między oboma krajami, co przyniesie korzyści głównie amerykańskim liniom lotniczym, do tej pory tracącym zyski na rzecz przewoźników z Kanady i Meksyku. Obama wciąż utrzymuje, że przed odejściem z Białego Domu doprowadzi do zniesienia wszelkich ograniczeń w obustronnych relacjach, zapowiedział nawet wizytę na Kubie. Jeśli do tego dojdzie, będzie pierwszym od czasów Calvina Coolidge’a, a więc od 88 lat, urzędującym prezydentem USA, który odwiedzi wyspę. Mało prawdopodobne jednak, żeby samo spotkanie z Raulem Castro na kubańskiej ziemi przekonało braci do wpuszczenia do kraju amerykańskich inwestorów. Kuba od dawna wyraźnie podkreśla, że warunkiem otwarcia rynku jest złagodzenie przez USA polityki wizowej i wsparcie kubańskiego sektora państwowego, zwłaszcza w kluczowym dla tamtejszej gospodarki, ale niesamowicie zapóźnionym technologicznie rolnictwie. Obama będzie musiał zatem walczyć nie tylko z nieprzychylnym mu Kongresem, ale także z rodzimymi przedsiębiorcami, którzy już ostrzą sobie zęby na eksport na Kubę i krytycznie odnoszą się do pomysłów dotowania reżimowej ekonomii. Kwestia kubańska będzie również ważna w wyborach – o głosy latynoskiej mniejszości na Florydzie, tradycyjnie kluczowej dla walki o prezydenturę, zajadłą walkę stoczą republikańscy kandydaci, zwłaszcza pochodzący z kubańskiej rodziny Marco Rubio. Jeśli Obama doprowadzi do realizacji swoich zamierzeń, może nie tylko trwale zapisać się w historii amerykańskiej dyplomacji, ale też znacznie pomóc Hillary Clinton w objęciu prezydenckiego fotela. Jeśli nie Guantánamo, to co? Osobnym problemem jest baza w Guantánamo, za którą USA regularnie zbierają cięgi na arenie międzynarodowej i której likwidację sam Obama zapowiedział jeszcze w kampanii w 2008 r. Więzienie jednak wciąż funkcjonuje, a wielu amerykańskich ekspertów od bezpieczeństwa narodowego, m.in. Michael O’Hanlon z renomowanego think tanku Brookings Institute, wskazuje, że jego pochopne zamknięcie i przeniesienie więźniów do USA (gdzie mieliby znacznie więcej praw, w tym do wniesienia postępowania przeciwko rządowi federalnemu o złe traktowanie) mogłoby doprowadzić do fali procesów sądowych przeciwko administracji Obamy. Likwidacja Guantánamo może zresztą okazać się niełatwa ze względów prawnych – w Stanach trwa dyskusja między konstytucjonalistami, czy prezydent może na mocy tzw. aktu wykonawczego (executive order) nakazać zamknięcie bazy, ignorując w ten sposób szczególne prerogatywy w kwestii bezpieczeństwa państwa, w które wyposażył ją Kongres. Co ciekawe, przeciwko zamknięciu bazy opowiada się 62% Amerykanów, argumentując to najczęściej obawą
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety