Ostatnia wypłata

Ostatnia wypłata

Tylko jeden strzegomski byk zrobił karierę – czarny i groźny zagrał w “Quo vadis” Gospodarstwo w Pastuchowie jest już sprzedane. W grudniu wzięli po raz ostatni to, co im się należało. Po wypłacie Andrzej Firlej, wiceprezes Stadniny Koni “Strzegom”, do której należy również Pastuchów, niegdyś jednej ze znamienitszych nie tylko na Dolnym Śląsku, zamknął się w swoim gabinecie. W tym samym, w którym marzył o urządzeniu stacji oceny bydła mięsnego na wzór placówki w Lanaud we Francji. Ostatni wierni Firlejowi pracownicy, wszyscy z dwudziestokilkuletnim lub dłuższym stażem, fachowcy w swojej dziedzinie – teraz znajdą się na bruku. Może nawet dosłownie, bo w zespole obiektów gospodarskich jest zabytkowa wieża, więc zgodnie z prawem nie mogą wykupić swoich mieszkań. Tajemnicą poliszynela jest, kim okazał się, a raczej skąd pochodzi nowy właściciel, choć na papierze figuruje inna osoba. Podobnie jak w wielu innych przypadkach pieniądze przyszły zza Odry. Ziemia na Dolnym Śląsku często idzie w niemieckie ręce. Ten nowy, skądkolwiek by był, nie potrzebował ani bydła pięknej rasy, ani ich – fachowców od hodowli. Co zrobi z majątkiem? Obsieje te setki hektarów, a ziemia tu dobra. Dwa razy do roku zjawi się z nowoczesnymi maszynami, wykona, co potrzeba i pilnować nawet tego nie będzie musiał. Po co mu oni? Z tą obowiązkowością, że w środku nocy wstaną, wydoją, nakarmią… Augustyn Nowak i jego koledzy byli już w Rejonowym Urzędzie Pracy w Świdnicy. Żadnych ofert. Wiedzą, co ich czeka. Najpierw głodowy zasiłek, potem to już chyba tylko sznur na szyję. – Próbowaliśmy jakoś pomóc ludziom z Pastuchowa i innych zakładów – mówi Andrzej Firlej. – Myśleliśmy o załatwianiu spraw zbiorczo, żeby oszczędzić im poniewierki, ale nie ma żadnego manewru. Tylko niektórzy szczęśliwcy mają szanse na renty czy wcześniejsze emerytury. Krajobraz z wieżą Znany niegdyś na Dolnym Śląsku zakład rolny jest w samym centrum Pastuchowa. Na dziedziniec wjeżdża się przez kamienną bramę, dalej są solidne zabudowania gospodarcze. Jeszcze nie tak dawno było tam bydło. Kiedy ładowano ostatnie zwierzęta na samochody, starsi pracownicy wcale nie ukradkiem ocierali łzy. Wśród zabudowań gospodarczych jest część mieszkalna, gdzie od lat zajmuje lokale kilkanaście rodzin, oraz wieża – stara, średniowieczna. Właśnie w niej ulokowała się rodzina Nowaków. – Zabytek – mówi Augustyn Nowak. – Jakiś profesor ze studentami prowadził tu badania. Nawet obiecywał, że napisze do nas, co odkrył. Profesor nie napisał i ludzie nie dowiedzieli się, kto konkretnie postawił wieżę. Ale są pewni, że był to rycerz, który otrzymał te dobra w nagrodę za wierną służbę i liczne zasługi. A co oni dostali za długoletnią “wierną służbę”? Tylko parter wieży jest dziś zamieszkany. Piętra były kiedyś wykorzystywane na magazyny, świetlicę – chyba też ktoś tu jeszcze kiedyś mieszkał. Dziś pokonując stare, kręte schody i zaglądając do opustoszałych, rycerskich komnat, można tylko natknąć się na ducha – pokutnika. Gdyby to było inne miejsce, pewnie znalazłby się ktoś zaradny i urządził tu stylowy motel. Trudno jednak liczyć na taki pomysł u miejscowych, którzy potrafią tylko mówić o upadku wsi, jeszcze dziesięć lat temu wyglądającej jak zasobne miasteczko. Halina Dydycz, burmistrz Jaworzyny Śląskiej, wierzy jednak w odrodzenie Pastuchowa. Ale nie ma argumentów na poparcie swego optymizmu. Pani burmistrz próbowała pomagać miejscowej cukrowni w najtrudniejszym dla niej czasie. Wystąpiła o umorzenie karnych odsetek od gminnych zadłużeń, a zaległości pozwoliła rozłożyć na raty. Tymczasem jej troska nie spodobała się niektórym radnym. Rezygnacja z odsetek to uszczuplenie gminnych dochodów. Za to płaci się stanowiskiem. Do odwołania nie doszło, bo stanęła za nią część radnych, ale wszyscy tak się pokłócili, że nie obeszło się bez hasła: referendum. W głosowaniu w sprawie odwołania rady frekwencja była odrobinę za niska, więc pozostało po staremu, ale cukrownia wówczas przetrwała. Obecnie jej los znów jest niepewny. Z powodu awarii nawet nie przerobiono w niej buraków z jesiennej kampanii. Dla zakładu rolnego życzliwa pani burmistrz niczego nie mogła zrobić; w jego sprawie decyzje zapadały na znacznie wyższym szczeblu. Obecnie próbuje dogadać się z przedstawicielem nowego właściciela, by przynajmniej pozwolił tam ludziom dalej mieszkać. Czarne jak diabły Andrzej Firlej od dawna wie, jak

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2001, 2001

Kategorie: Kraj