Oszczędzać, by przetrwać
Trzy czwarte gospodarstw nie pozwoliło sobie ostatnio na zakup powyżej 200 złotych Spotykam ich na bazarku. Tu przychodzi każdy oszczędzający tej jesieni. Pani Z. pracuje w opiece społecznej na warszawskiej Pradze-Południe, zarabia 770 zł na rękę, co w porównaniu z pukającą do opieki biedą wydaje się sumą pokaźną. Niestety, po przyjściu do domu pieniądze tracą na wartości. Razem z rentą na dwójkę dzieci ( – Pani napisze, że jedno w gimnazjum, drugie w liceum, to każdy zrozumie, co to znaczy) pani Z. ma 1245 zł. I ledwo żyje. W kolejce po warzywa, to znaczy cebulę, ziemniaki i dwa pomidory, stoi również pani W., której emerytura wynosi dziewięćset parę złotych. Tyle po kilkudziesięciu latach pracy dostaje pracownik centrali handlu zagranicznego. Wydawałoby się bazarkowa potentatka, ale pani W. mieszka sama, wszystkie świadczenia spadają na nią. – Ja jestem gospodarstwo jednoosobowe – mówi, ostrożnie pakując pomidory – a do tego sporo wydaję na leki. Sporo to 200-300 zł. I dlatego muszę oszczędzać, szczególnie, że czynsz wynosi 320 zł. Pani W. postanowiła przeprowadzić się do mniejszego mieszkania, ale przez dwa lata nie znalazła chętnych. No i co? Wykazała inicjatywę, chciała zaoszczędzić, ale się nie udało. Więc ściboli grosze. Pan G. nie rozumie tych, jak mówi, kapryśnych dam. Ma 630 zł z pracy w hipermarkecie, żona straciła prawo do zasiłku, dzieci nie straciły apetytu. Pan G. kupuje dzisiaj tylko to, co potrzebne do placków ziemniaczanych. Pani Z., pani W., pan G. – właśnie zastanawiają się, na czym mogą zaoszczędzić. Nie, jak dorobić. Szukali dodatkowej pracy, nie znaleźli. – Więc mocniej trzeba zacisnąć pasek – mówi pan G. – Ludzie, którzy popadają w niedostatek, potem często w biedę, przeważnie nie są w stanie wydostać się z tej sytuacji – ocenia prof. Wielisława Warzywoda-Kruszyńska, kierownik Katedry Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego. – Bieda jest zaczarowanym kręgiem, pułapką, z której nie można wyjść. Oszczędzanie pozwala wtedy tylko przetrwać. Tak więc umacnia się rozwarstwienie społeczne, a ludzie, którzy myślą, że są sprytni, bo kupili coś trochę taniej, nie są w stanie zmienić swojej sytuacji. Zielonej szkoły nie będzie W GUS jak co roku o tej porze bada się „sytuację bytową gospodarstw domowych”. Nic nie zapowiada, by nie pogłębiała się trwająca już kilka lat tendencja pesymistycznej oceny własnych możliwości finansowych. W ostatnich badaniach 40% gospodarstw stwierdziło, że ich sytuacja jest gorsza niż przed rokiem. Rośnie także niepewność. Prawie 20% Polaków sądziło, że grozi im bieda, z którą nie będą umieli sobie poradzić. Jedna piąta obawia się biedy, ale ufa swojej przedsiębiorczości. Połowa respondentów GUS spodziewa się obniżenia standardu życia. Najgorzej swoją sytuację postrzegają rolnicy, renciści i emeryci. Jednak w Departamencie Warunków Życia GUS dodają, że także dzieci i młodzież należą do najbardziej poszkodowanych. I rzeczywiście. Dzieci pani Z. wyjechały w tym roku na obozy z jej miejsca pracy, czyli opieki społecznej. Trochę na lewo, trzeba przyznać. Jednak jesienią już niczego nie udało się załatwić fuksem i pani Z. po raz pierwszy „wychyliła się” na inauguracyjnym, szkolnym spotkaniu z rodzicami. Kiedy dotarła do niej lista z pytaniem, ile deklaruje na komitet rodzicielski, obojętnie podała ją dalej. Przecież opłaty są dobrowolne, pomyślała. To jeszcze uszło jej na sucho. Szum zrobił się, kiedy powiedziała, że jej córka nie pojedzie na zieloną szkołę. 200 zł? Nie ma mowy. Idzie zima, nikt jej na buty dla młodszego nie da. Pani Z. została pouczona przez nauczycielkę, że córka bez wspólnego wyjazdu nie zintegruje się z klasą. Jedyne, co ją pocieszyło, to odwaga jeszcze dwóch matek, które też nie zainteresowały się tygodniem w górach. Pani Z. ma nadzieję, że dalej w tym szkolnym oszczędzaniu nie będzie musiała się posunąć. Uważa, że tylko nauka może wyrwać dzieci z rodzinnej biedy. – Mnie już się nie poprawi – ocenia zrezygnowana. – One mają szansę. – Oszczędzanie na wydatkach na dzieci, które do tej pory wydawały się trwałe, to znak tej jesieni – ocenia prof. Kruszyńska. – Łódź, moje miasto, jest pod tym względem specyficzna. Potrzeba oszczędzania jest tu na pewno silniejsza niż gdzie indziej. Coraz częściej