Gdy w finale Goya, sponiewierany przez króla, pozostaje tylko strzępem człowieka, oplutym przez durniów, aktor zdawał się mówić ze sceny: Patrzcie, to o mnie, jaki mi gotują los Już raz mu urządzili pośmiertny jubileusz. To było w roku 1996, w 20-lecie Teatru na Woli. W foyer pojawiła się wystawa pamiątek po dyrektorze, Tadeuszu Łomnickim. Ponieważ w archiwum teatru nic nie zostało z okresu rządów wielkiego aktora, jego następca, Bogdan Augustyniak, zwrócił się do wdowy, Marii Bojarskiej. Dała głównie listy, jakie przychodziły do męża – aktora, rektora PWST. I stał się cud – znów, jak pod koniec dyrektorowania Łomnickiego, widownia zapełniła się po ostatnie miejsce. Ale nie dlatego, że usiłowano galwanizować ten teatr ciekawą sztuką (wystawiany był “Cud na Greenpoincie” Edwarda Redlińskiego). Wszyscy czekali na przerwę, aby poczytać w kuluarach rozwieszoną w gablotach, słynną korespondencję. Przepisałam sobie kilka do notesu, który zachował się do dziś. Były w różnym tonie: “Drogi Panie Tadeuszu. Mogę za Miłoszem powtórzyć, że jeśli coś straciłem z Polski, wyjeżdżając, to teatr. A w teatrze – Pana. Dzięki za niezapomniane przeżycie na premierze “Ja Feuerbach”. (…) Marzena i Andrzej Waliccy”. “Drogi Tadziu. Przed chwilą oglądałem w TV “Ostatnią taśmę” i odczuwam gwałtowną potrzebę, by Ci powiedzieć, że byłeś wspaniały. Serdecznie dziękuję. Jerzy Turowicz”. “Po obejrzeniu wystawionej w Teatrze na Woli “sztuki” “Do piachu”, jestem wstrząśnięta jej wyjątkową ordynarnością i wulgarnością. (…) Dlatego uważam za złą robotę uczenie tego i popularyzację wśród społeczeństwa za pośrednictwem literatury i sztuki. Zamiast Walusia chętnie na jego los skazałabym pana Różewicza za gwałt zadany literaturze polskiej. H.W. Warszawa”. “Szanowny Panie Łomnicki. Obecnością swoją w prezydium zjazdu PZPR sprawił mi Pan wielką przykrość. Szkoda, że nie przemawia Pan tak jak jego koleżanka, Halina Mikołajska, z innej trybuny w obronie swobód demokratycznych w Polsce. Postać pułkownika Wołodyjowskiego, którego Pan nam tak pięknie przedstawił, w swej roli filmowej była mała ciałem, ale wielka duchem. Pan niestety pozostał mały duchem. (…)”. Dojrzały już warunki Wszyscy byli przekonani, że Łomnickiemu zbudowano Teatr na Woli, ponieważ w grudniu 1975 roku, na VII zjeździe rządzącej partii został wybrany członkiem Komitetu Centralnego. W książce Witolda Fillera “Pierwszy rok Teatru”, pada wyjaśnienie, w stylu propagandy sukcesu, kto mógł w czasie partyjnych obrad na konferencji dzielnicowej rzucić ten pomysł: Stanisław Ryszard Dobrowolski albo Gustaw Zemła. Tak czy owak, hasło przetoczyło się przez salę, aby dotrzeć do podsumowującego obrady I sekretarza KW w Warszawie, Józefa Kępy. Powiedział: – Dojrzały już warunki, by także na robotniczej Woli stworzyć placówkę teatralną. Ale zaraz dodał, że będzie to uzależnione od poparcia i wkładu zakładów pracy w dzielnicy. Wiele jest w tej książeczce o poświęceniu sekretarza dzielnicy, tow. Mariana Chruszczewskiego. O trudnościach technicznych z przerobieniem zakładowego kina na nowoczesną scenę; jak Łomnicki, nadal przypominający z wyglądu Wołodyjowskiego (co budziło entuzjazm sekretarek, prezesów), chodził z Chruszczewskim po prośbie do różnych fabrycznych hurtowni i wyciągali stamtąd materiały budowlane; o Społecznym Komitecie Budowy Teatru na Woli przemyślnie skonstruowanym z dyrektorów zakładów pracy, aktorów na świeczniku: Gustawa Holoubka, Mariusza Dmochowskiego, a także wiele mogącego włodarza spółdzielczości mieszkaniowej, Stanisława Kukuryki… I ruszył teatr. Z niepisanym szyldzikiem: robotniczy. Wspomina Waldemar Czepik, ówczesny dyrektor od spraw administracyjnych: – Ta nazwa przysporzyła wiele szkody, bo były takie historie, że bilety rozprowadzały zakłady pracy. I zdarzało się, że bije ostatni gong, a sala pusta. Pan Łomnicki pyta, co to jest. A ja mówię: To jest przedstawienie, które pan sprzedał w gabinecie dyrektora zakładów “Nowotki”. Na dzielnicowej egzekutywie stanął problem z aktorami. Wobec anatemy środowiskowej Łomnicki rektor wziął świeżo upieczonych absolwentów swej szkoły. Przygotowany na inaugurację “Pierwszy dzień wolności” Kruczkowskiego przerabiali jak elementarz, analizując każde słowo z tekstu. Prymuska, Stalińska, została pochwalona, gdy odgadła, że Inga nie strzela do Niemców czy Polaków. Zanim zabije siebie, chce zabić cały świat. Inteligencka Warszawa do czerwonego Teatru na Woli zrazu nie chodziła. Na “Pierwszym dniu wolności” siedziały wycieczki szkolne (bo to lektura) i spędzone załogi wolskich zakładów. Gdy nad Szapołowską-Ingą pochylał się niemiecki
Tagi:
Helena Kowalik