Pisaliśmy tydzień temu o tym, że 50 ambasadorów akredytowanych w Polsce podpisało list w sprawie osób LGBT. Że zbieranie podpisów koordynowała Ambasada Królestwa Belgii, za to ambasador USA w Polsce, Georgette Mosbacher, całą sprawę upubliczniła. I rozreklamowała. Ku wściekłości władz. Nowy minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau (krytykują go ostatnio za słaby angielski) został więc obarczony misją okazania pani ambasador swojego niezadowolenia. Miał zadowolić Jarosława Kaczyńskiego i pisowski elektorat. Do mediów przeciekła zatem informacja, że Georgette Mosbacher „została wezwana” do MSZ, by wyjaśniła swoje stanowisko, a szczególnie sformułowanie, że „Polska stoi po złej stronie historii”. Tak aby można było się szczycić, że jesteśmy tacy silni, że jak trzeba, to i ambasadora USA pouczymy. Tyle propagandowego nadymania się. Realnie wyszło trochę inaczej. Otóż pani Mosbacher nie została do MSZ wezwana, ale zjawiła się tam „z wizytą”. Tak określił jej pobyt Marcin Przydacz, podsekretarz stanu ds. bezpieczeństwa, polityki amerykańskiej, azjatyckiej oraz wschodniej. Uff… Ta wizyta, dodajmy, musiała być dość intymna, bo na oficjalnej stronie MSZ o niej nie poinformowano. Choć w innych przypadkach, gdy np. wzywano ambasadora Rosji, widniała stosowna informacja. A jedyną oznaką, że ministerstwo jest z listu niezadowolone, było to, że wizyta została przesunięta o dwa dni. Z wtorku na czwartek. Podczas spotkania strona polska odniosła się do listu. Wiceminister Przydacz, który panią ambasador przyjmował, wyjawił, co mówił. Otóż padły z jego ust takie słowa: „Nie możemy się jednak zgodzić z ostatnimi działaniami i wypowiedziami ambasador Mosbacher, a zwłaszcza ze stwierdzeniem, że w kwestii LGBT jesteśmy po złej stronie historii. Polskie prawo gwarantuje niedyskryminacyjne traktowanie wszystkich ludzi, niezależnie od ich pochodzenia, wyznania czy orientacji seksualnej. (…) Historycznie Polska gwarantowała mniejszościom seksualnym dużo szersze prawa niż inne kraje i nigdy takich osób nie prześladowała”. A następnie zapewnił ją, że polsko-amerykańskie partnerstwo jest silne i trwałe oraz że relacje ostatnio zostały „wzmocnione”. Tak więc i wilk pozostał syty, i owca cała. Pytanie tylko, kogo w roli owcy powinniśmy obsadzić. A jeżeli już jesteśmy przy tych miłych zwierzętach – śmiało w roli owcy można obsadzać pracowników MSZ, którym Biuro Spraw Osobowych wręcza wypowiedzenia, stosownie do zapisów ustawy o zapobieganiu COVID-19. Nie są to rzeczy miłe. Dlatego tylko przypominamy wszystkim tym, których do BSO wzywają: warto w takiej sytuacji zachować zimną krew i poprosić o wgląd do akt. A następnie je przejrzeć i poprosić o skserowanie. Bardzo to ułatwi, zwłaszcza jeśli będą tam wpisy pozytywne, dobre opinie, pochwały, pisanie pozwu. Nawiasem mówiąc, sąd podczas rozprawy może wnioskować do MSZ o przesłanie całej teczki osobowej, żeby przeanalizować jej zawartość. Warto więc mieć wcześniej własne odbitki, by spróbować narzucić własną interpretację treści akt. Lekko nie będzie. Ale warto powalczyć. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint