Oto zmora konsula

Oto zmora konsula

To zbliża się nieubłaganie. To – czyli najważniejsze dla MSZ wydarzenie w roku 2023, wymagające potężnego wysiłku organizacyjnego. Choć, oto paradoks, im gorzej zadanie owo zostanie wykonane, tym bardziej premier, czy też nadpremier Kaczyński, będzie zadowolony. Chodzi oczywiście o organizację wyborów parlamentarnych na przełomie października i listopada. Tak bowiem jest, że za wybory za granicą odpowiada MSZ. A konkretnie szefowie placówek konsularnych. Czas wyborów to dla nich katorga – organizują komisje wyborcze, muszą zapewnić lokale (nie zawsze jest to konsulat), znaleźć pieniądze na ich działanie, ale przede wszystkim ludzi, którzy w tych komisjach będą zasiadać, co zresztą okazuje się najtrudniejsze. A potem wszystkiego dopilnować. Jak to się udawało – wszyscy dobrze pamiętamy; te kilometrowe (czyli wielogodzinne) kolejki przed konsulatami czy awantury, że jakieś głosy nie zostały policzone. A będzie jeszcze gorzej. Z wyborów na wybory rośnie bowiem liczba głosujących za granicą, a obsługujące to wydarzenie siły konsularne się nie zmieniają. W 2019 r. głosowało za granicą 315 tys. Polaków z 350 tys. uprawnionych do wrzucenia karty do urny. MSZ co prawda mówi, że szykuje się na 300-400 tys. głosujących, ale milczy o tym, jak to robi. Czyżby więc czekała nas powtórka z poprzednich wyborów? I dramatyczne informacje, że tysiące Polaków nie mogły oddać głosu? W 2020 r. były w Wielkiej Brytanii komisje, w których zarejestrowano 18-20 tys. wyborców. W niektórych oddane w niedzielę głosy liczono do wtorku rano. A były to, dodajmy, wybory prezydenckie, w których liczy się głosy najszybciej. Pamiętajmy też, że przepisy regulują liczbę członków komisji, określają, że liczyć głosy mogą tylko jej członkowie, i narzucają czas, w którym głosy powinny zostać przeliczone. Już dziś można więc powiedzieć, że taka komisja zwyczajnie nie zdąży. Może warto pomyśleć o rozpowszechnieniu głosowania korespondencyjnego lub elektronicznego, np. przez profil zaufany? W wielu krajach już tak jest, ale nie w Polsce. Tu PiS ograniczyło możliwość głosowania korespondencyjnego do osób powyżej 60. roku życia lub przebywających na kwarantannie. To oznacza, że tysiące Polaków mieszkających np. w USA, Kanadzie czy Australii nie zagłosują, bo nie pojadą samochodem 1,2 tys. km do punktu wyborczego. Wszystko zmierza zatem do tego, by ograniczyć możliwości głosowania rodakom, którzy będą za granicą. I MSZ ma do tego przyłożyć rękę. Powód jest chyba oczywisty – Polacy przebywający za granicą głosują na opozycję. Widać to było w wyborach prezydenckich. W II turze Rafał Trzaskowski zdobył za granicą 308 tys. głosów, Andrzej Duda – 107 tys., wynik brzmiał więc: 74:26. Nawet jeżeli wynik wyborów prezydenckich nie przełoży się na wybory parlamentarne, to i tak wygrana opozycji jest tu pewna. Im mniej będzie więc oddanych głosów z zagranicy, tym lepiej dla władzy. I to jest ten dylemat szefa MSZ i organizujących wybory konsulów – jak zrobić coś, co ma słabo działać, ale tak, żeby nikt nie mógł się przyczepić. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 06/2023, 2023

Kategorie: Aktualne, Kronika Dobrej Zmiany