Otrzymałem łaskę stanu

Otrzymałem łaskę stanu

Powiedziałem Wałęsie, że będę premierem rzeczywistym, a rząd będzie rzeczywistym ośrodkiem władzy Tadeusz Mazowiecki Panie premierze, dlaczego wziął pan stanowisko szefa rządu? Przecież wcześniej pan pisał, że nie warto, że trzeba poczekać. – To jest ta słynna wymiana artykułów Adama Michnika i mojego. Jego pod tytułem „Wasz prezydent, nasz premier”, a mojego – „Spiesz się powoli”. Dlaczego więc zmienił pan zdanie? – Wbrew pozorom zajmowałem stanowisko konsekwentne… Żeby to wyjaśnić, trzeba by się cofnąć do tego, z czym szliśmy do Okrągłego Stołu. Otóż wtedy uważaliśmy, że w Polsce musi nastąpić przemiana, ale będzie ona niemożliwa bez uznania „Solidarności”. Do Okrągłego Stołu szliśmy więc z naczelnym postulatem, jakim było przywrócenie „Solidarności”. Tymczasem jeszcze dobrze nie usiedliście, a strona rządowa ten postulat przyjęła. Zostało do wynegocjowania, ile miejsc w parlamencie dostanie opozycja… – Wejście do struktur politycznych traktowałem jako cenę za uznanie „Solidarności”. Oczywiście traktowałem to tak, że wchodzimy jako siła opozycyjna. I że to jest już wielka zmiana ustrojowa. Ale mając takie doświadczenia, jakie miałem, i wiedząc o tym, jak komuniści w sposób mistrzowski potrafią wessać ludzi, wessać różne grupy, uważałem, że musimy być bardzo ostrożni, powściągliwi… Żeby nie dać się wessać w system? – Obawiałem się tego. Uważałem, że zasadniczą rzeczą jest przywrócenie „Solidarności” jako masowego ruchu i budowanie opozycji. Tymczasem bieg historii po wyborach 4 czerwca nabrał ogromnego przyspieszenia. Nie będę premierem malowanym Obserwował pan to z Brukseli. – W tym czasie wyjechałem do Brukseli, do przyjaciół, Janków Kułakowskich. Będąc u nich, cały czas śledziłem, co się dzieje w Warszawie. Te historie z Kiszczakiem, z Jaruzelskim. Widziałem, że coś się kotłuje, i zacząłem poważnie się zastanawiać, co z tego kotłowania wyniknie. Ale też zacząłem zmieniać swoje stanowisko. I wrócił pan do Warszawy. – Gdy wróciłem, skontaktowałem się z Wałęsą. I, używając dzisiejszych określeń, oddałem się do jego dyspozycji. Rozmowa z nim była taka, że proponowałem mu, żeby był premierem i że będę mu pomagał. On na to powiedział, że nie będzie. Wypowiedział wtedy jedno zdanie, które wówczas przeszło mi koło uszu i dopiero po wielu latach je sobie przypomniałem. Mianowicie powiedział tak: „Premierem to nie, prezydentem to mogę być”. Zlekceważył to pan? – Potraktowałem to zdanie jako takie powiedzenie… W tej rozmowie Lech Wałęsa zaproponował mi stanowisko premiera. Poprosiłem go o jedną noc do namysłu. Po tej nocy powiedziałem mu, że przyjmuję następujące założenia jako warunki mojej zgody: że będzie roztaczał parasol „Solidarności” nad tym rządem i że zdaje sobie sprawę z tego, że będę premierem rzeczywistym, to znaczy, że rząd będzie rzeczywistym ośrodkiem władzy. Nie wiem, czy użyłem wówczas takiego określenia, ale tak myślałem – że nie będę premierem malowanym. Miał pan wyobrażenie, na co się decyduje? – Miałem poczucie ogromu spraw i ogromu trudności. Ale też miałem absolutne przekonanie, takie wewnętrzne, że to może się udać i musi się udać! Nieskromnie powiem: miałem przekonanie, że jestem właściwym człowiekiem do przeprowadzenia Polski przez ten trudny moment. Że wiem, co jest ważne. To znaczy? – Że chodzi o to, żeby nie nastąpił przelew krwi! Że trzeba Polskę przeprowadzić przez to wszystko bezpiecznie. Ale też wiedziałem, jaki jest cel! Że celem jest zmiana Polski. I że musi nam się udać. Wiara panu pomagała? – Mówi pan o mojej wierze jako człowieka wierzącego? Owszem, tak! W samej decyzji, a jeszcze bardziej – później. Mam nawet swoją teorię, która nie jest niczym nowym, jest opisana w katolickiej nauce społecznej – że człowiek otrzymuje łaskę stanu. Otóż ja otrzymałem tę łaskę stanu. Gdybym nie miał wiary, że to się uda, nie mógłbym się tego podjąć. Ale ją miałem. Choć oczywiście zdawałem sobie sprawę z ogromu niebezpieczeństw. Porozmawiajmy o tych niebezpieczeństwach. Po pierwsze, Moskwa. Nie obawiał się pan, że Rosjanie powiedzą niet? – Obawiałem się sprzeciwu Rosjan. Że powiedzą polskim zmianom „nie”. Dzisiaj różni historycy wyciągają, że taki albo inny funkcjonariusz KPZR wysokiego szczebla powiedział, że nie będą się wtrącać itd. Powiem panu szczerze, że wtedy nie wiedziałem o tych wypowiedziach. Uważałem jednak, że to jest epoka Gorbaczowa, że idzie ku zmianie. Zresztą, kalkulowałem, jeśli

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 45/2013

Kategorie: Wywiady