65 żołnierzy oskarżonych o kradzież amunicji stanęło przed sądem w Gdańsku To miała być zwyczajna dyskoteka. Żadna z przeszło 200 osób, które 9 listopada zeszłego roku przyszły do klubu Forty, nie spodziewała się takiego finału zabawy. Zapewne sam Grzegorz L., 22-latek z Gdańska, także nie planował tego wieczoru jakichś specjalnych występów. Lecz po kilku głębszych stracił panowanie nad sobą. Sprowokowany czy nie – dziś trudno ustalić – Grzegorz L. wyciągnął z kieszeni granat F-1, zwany popularnie cytryną. Trzymając go nad głową, wrzasnął, że za chwilę zwolni zapalnik. Rozbawiona młodzież zamarła. Przerażona trwała bez ruchu przez kilkadziesiąt minut – do czasu, gdy szaleńca obezwładniła policja. Większość uczestników pechowej imprezy dopiero wówczas dowiedziała się, w jak poważnym była niebezpieczeństwie. Promień rażenia F-1 to 250 m. Arsenał w ziemiance – I tak to wszystko się zaczęło – mówi kpt. Marek Majewski, prokurator z Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Gdyni. – Grzegorz L. trafił do aresztu pod zarzutem usiłowania zabójstwa, a my otrzymaliśmy bardzo ważny trop. Okazało się bowiem, że granat został skradziony z magazynów Marynarki Wojennej. Mało tego, następnego dnia mieszkaniec Gdyni znalazł w podmiejskim lasku prawdziwy arsenał. W specjalnie wykopanej ziemiance schowano trzy worki, a w nich przeszło 80 granatów różnego typu, 60 zapalników, 20 naboi przeciwpancernych i ponad 150 sztuk amunicji do kałasznikowów. Na podstawie sygnatur ustalono, że wszystko pochodzi z gdyńskich magazynów. Natychmiast zarządzono w nich kontrolę, w trakcie której okazało się, że braki są dużo większe – kontrolerzy nie doliczyli się blisko 500 granatów, 10 tys. sztuk amunicji oraz sześciu pocisków przeciwpancernych. Na liście podejrzanych z miejsca znaleźli się wartownicy z Komendy Portu Wojennego w Gdyni. Jednak część z nich kilkanaście tygodni przed ujawnieniem braków w magazynach zakończyła już służbę zasadniczą. Mogło to oznaczać spore kłopoty, bowiem wbrew powtarzanym od lat zapewnieniom o rejonizacji służby większość poborowych trafiających do Marynarki Wojennej pochodzi z południa Polski. Jednak skala kradzieży nadała prowadzonemu przez gdyńską prokuraturę postępowaniu priorytetowy charakter. Komenda Główna Żandarmerii Wojskowej oddelegowała do jej dyspozycji kilkudziesięciu funkcjonariuszy z całego kraju. A poza tym prokuratorom z Wybrzeża sprzyjało szczęście – już jeden z pierwszych wytypowanych do przesłuchania rezerwistów był zamieszany w kradzież amunicji. Gdy w jego podkrakowskim domu znaleziono kilkadziesiąt naboi, przyznał się do wszystkiego i wskazał innych kolegów biorących udział w tym procederze. – Od tego momentu poszło jak po sznurku – wspomina nie bez satysfakcji kpt. Marek Majewski. – W ciągu kilkunastu dni dokonaliśmy kilkudziesięciu rewizji i przesłuchań na terenie całej Polski. Minął zaledwie miesiąc od rozpoczęcia śledztwa i akt oskarżenia był już gotowy. Jeszcze w zeszłym roku – 17 grudnia – trafił do sądu. Ostatecznie postawiliśmy zarzuty 65 osobom. Toczący się obecnie proces jest największy w historii polskiego sądownictwa wojskowego. Oskarżono trzech żołnierzy zawodowych, 29 służby zasadniczej, 19 rezerwistów i 15 cywilów. Żołnierze zawodowi odpowiadają za brak nadzoru nad magazynami, a jeden z nich dodatkowo podejrzany jest o fałszowanie dokumentacji na temat stanu amunicji. Reszcie zarzuciliśmy kradzież i posiadanie amunicji bez zezwolenia oraz paserstwo. Interes armii Proces rozpoczął się 17 lutego br. w Gdańsku, w siedzibie tamtejszej prokuratury okręgowej, bo w Gdyni zabrakło odpowiednio dużej sali. Przewodniczący składu, sędzia Andrzej Wilczyński, chciałby zakończyć go już 3 marca br. – To zbyt poważna sprawa i w interesie armii nie leży jej przeciąganie – oświadczył dziennikarzom. O tym, że wojsko poważnie potraktowało proces, przekonałem się osobiście, usiłując wejść na salę sądową. Najpierw konieczne było zdobycie specjalnego pozwolenia, później należało przejść przez bramkę do wykrywania metalu i poddać się drobiazgowej kontroli osobistej. Na sali aż roiło się od uzbrojonych w pistolety maszynowe żandarmów. Część podejrzanych trzymano w specjalnej klatce, inni, skuci kajdankami, siedzieli na ławie oskarżonych, każdy w asyście jednego funkcjonariusza. Ci, wobec których nie zastosowano aresztu tymczasowego, zajęli jedno skrzydło ławek dla publiczności. Jednak nawet w ich przypadku nie obyło się bez demonstracji siły – na czterech siedzących w jednym rzędzie
Tagi:
Marcin Ogdowski