Pamiętajmy o świadkach historii

Pamiętajmy o świadkach historii

Zmarnowaliśmy wielką szansę. I nie nadrobimy tego nawet najbardziej okazałymi uroczystościami 1 września. Spodziewałem się, że 70. rocznica wybuchu II wojny światowej, co wcale, jak piszemy w tym numerze, nie jest oczywiste dla większości świata, będzie w Polsce obchodzona w sposób szczególny. Bo to przecież ostatnia okrągła rocznica, gdy możemy coś ważnego powiedzieć świadkom historii. Naszym babciom i dziadkom, rodzicom czy sąsiadom. I usłyszeć ich prawdę o tych strasznych czasach. Generacja wojny nieuchronnie odchodzi i to, co możemy jej przekazać, to nie chwilka pamięci, ale solidna, emocjonalna refleksja. Zamiast szczerego pochylenia się nad milionami ofiar najtragiczniejszej wojny w dziejach ludzkości mieliśmy w sierpniu pokaz najgorszego z możliwych połączenia polityki z historią. Do wora z napisem polityka historyczna każdy pakował, co chciał. Pod hasłem walki o jedynie prawdziwy obraz naszej historii odbyły się zawody, kto jest większym patriotą i lepiej wykorzysta historię do dokopania ówczesnym wrogom, którzy dla niektórych środowisk pozostali zresztą wrogami do dziś. I tak najgłośniejszym punktem 70. rocznicy wybuchu wojny stały się nasze obecne relacje z Rosją. Zamiast rzeczowej dyskusji dzielni harcownicy po obu stronach granicy stoczyli wojnę propagandową, jak to Putin ze Stalinem przy jakimś udziale Hitlera i Ribbentropa napadli na Polskę. O pakcie Ribbentrop-Mołotow mówiono w tym kontekście na okrągło, ale tylko Stanisław Ciosek, były ambasador RP w Moskwie, przypomniał w „Trybunie”, że już w 1989 r. Zjazd Deputowanych Ludowych na Kremlu potępił ten pakt i uznał go za nieważny! To chyba istotna informacja, ale jakoś nie może się przebić w mediach. Niemcy przy tej rocznicy gdzieś zniknęli. A jeśli już się pojawiali, to w dobrym świetle. I w listach. Mieliśmy list biskupów polskich i niemieckich i list intelektualistów niemieckich. Nie wszyscy jednak zachorowali na amnezję. Znalazły się media, które skupiły się na odpowiedzialności Niemców. Najdalej poszedł dr Bogusław Kopka z Instytutu Pamięci Narodowej, który wręcz ogłosił, że „II wojna światowa trwa nadal”, bo choć nie ma już armat, czołgów i wojska, to walka nie ustaje, bo obszarem, na którym prowadzone są działania wojenne, jest front symboliczny. Na IPN może więc liczyć każdy, kto ma duszę wiecznego partyzanta. I tak toczy się w Polsce spór o muzea i wystawy. I o to, kto był gorszym wrogiem i jakie jeszcze powinien ponieść konsekwencje. Spór, który nie zostanie rozstrzygnięty za życia polskich świadków. Do stawiania tych najbardziej karkołomnych politycznie tez nie są oni przecież potrzebni. Mam zresztą smutne wrażenie, że ponieważ spotykanie się z nimi i wysłuchiwanie ich ocen mogłoby zaburzyć prosty jak konstrukcja cepa obraz wojny, to autorzy rozmaitych bredni będą skutecznie takich rozmów unikali. Podobnie jak stronią od lektury suchych i nudnych dokumentów historycznych i opracowań naukowych. II wojna światowa była wojną globalną, a groby ponad 50 mln ofiar są na wszystkich kontynentach. Polska była bezspornie jednym z państw najbardziej dotkniętych jej skutkami. Ale musimy też uznać, że każdy naród i każde państwo ma prawo do swojej pamięci historycznej, i tego prawa nie powinniśmy podważać. Jeśli oczekujemy szacunku dla naszych ocen i zrozumienia dla polskiego stanu świadomości historycznej, nie odmawiajmy tego prawa innym. Nawet jeśli dzielą nas fundamentalne różnice ocen. Może przyjdzie jeszcze taki czas, że i do własnej historii podejdziemy bez kompleksów, ale też bez typowego dla nas zadufania? Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 35/2009

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański