Nie ma tutaj pogoni za pieniądzem, szaleńczego pościgu za ambicjami, samochodów. Panuje prostota i względna równość Korespondencja z Filipin Zbliża się godz. 17, słońce chyli się ku zachodowi. Maleńki Pamilacan powoli szykuje się do snu. Matki zwołują na kolację dzieci hasające na bosaka. Młodzież zamyka na noc do klatek swobodnie biegające w dzień kury, kozy i świnie. Kilku rybaków przy plaży szykuje sieci na nocne połowy. Wyspę spowijają dymy z niedużych ognisk rozpalanych przy domach. W ten sposób mieszkańcy pozbywają się drobnych odpadków, liści i łupinek, a zarazem odstraszają komary i inne insekty. Krwawa rozrywka Przy jednej z trzech wybetonowanych ścieżek, prowadzącej na ukryty w skałach cmentarz, siedzi naprzeciw siebie dwóch chłopców. Każdy z nich trzyma za ogon koguta. Uderzają ptaki na zmianę po głowie i skrzydłach, napuszczając w ten sposób jednego na drugiego. Do starcia jednak nie dochodzi. To tylko trening. Calen i Nate szykują się do cotygodniowej walki kogutów – głównej rozrywki mieszkańców Pamilacanu. – Przyjdziesz w niedzielę na zawody? – śmiało zagaduje łamanym angielskim Nate. Po czym, nie czekając na odpowiedź, nadstawia swojego koguta, tak by drugi mógł go dziobnąć. Ale zasłania mu szyję. Rana w tym miejscu oznaczałaby bowiem szybką śmierć ptaka. Po chwili chłopcy zamieniają się rolami. – To jest boxing, zwiększamy w ten sposób agresję ptaków – mówi drugi nastolatek, gdy dopytuję, czy koguty się nie zadziobią. Sprawiają wrażenie profesjonalistów, jakby trenowali ptaki już od wielu lat. – Tydzień temu mój najstarszy brat wygrał 1000 peso (równowartość 70 zł). – Kupił wszystkim sąsiadom rum – mówi z dumą w głosie Calen. Po czym przywiązuje koguta do rosnącej obok palmy kokosowej i zaprasza do domu. Bambusowa chatka niczym się nie różni od innych zabudowań na wyspie. W niedużym szałasie pokrytym blachą falistą znajdują się tylko dwa pomieszczenia. W pierwszym, wyścielonym matami i materacami, śpi cała ośmioosobowa rodzina. Druga izba, mikroskopijnych rozmiarów, pełni funkcję łazienki i toalety. Całe jej wyposażenie to sedes i duże wiadro z plastikowym nabierakiem. Calen podchodzi do małej komody w kącie sypialni. To schowek na zabawki najmłodszego rodzeństwa i zarazem ołtarzyk. W centralnym miejscu na żółtej ceracie stoi figura El Niño, czyli Dzieciątka Jezus. To kopia popularnej na całym archipelagu rzeźby, którą władca Filipin miał otrzymać od Ferdynanda Magellana. Przy lustrze nad szafką wiszą też portrety papieża Franciszka i św. Faustyny. Chłopak sięga po starą nokię leżącą między świeczkami i kadzidełkami wetkniętymi niczym w klasztorze buddyjskim do miseczek z piaskiem. – Patrz, to Makil – chłopiec pokazuje niezbyt wyraźną fotografię brata pozującego z dwoma kogutami na rękach. – Jest jednym z najbardziej utytułowanych zawodników na Pamilacanie. Chciałbym mu kiedyś dorównać. Sklepikarz lekarzem Pamilacan jest niedużą wyspą, jedną z ponad 7 tys. wchodzących w skład Archipelagu Filipińskiego. Leży na Morzu Boholskim, 13 km od wyspy Bohol. Pamilacan zamieszkuje ok. 240 rodzin, razem 1,5 tys. osób. Nazwa w miejscowym języku oznacza „miejsce odpoczynku płaszczek”. Te ryby o charakterystycznym dyskowatym kształcie stanowiły do niedawna podstawę wyżywienia mieszkańców. Polowali na nie również Hiszpanie, którzy przez prawie 400 lat kolonizowali Filipiny. Na początku XIX w. wznieśli nawet nieduży fort, aby strzec cieśniny oddzielającej atol od Boholu przed innymi czyhającymi na bogactwa wód. W głębokim na 800 m przesmyku żyje bowiem mnóstwo żółwi morskich, kałamarnic i rekinów wielorybich. Dzisiaj płaszczek nie można już łowić. Mieszkańcom wyspy muszą wystarczyć inne dary morza. – Wyspa jest mała, nasza społeczność nieduża, od razu wszyscy by się dowiedzieli, że upolowałem mantę (rodzaj płaszczki) – mówi Lobo, sześćdziesięciokilkuletni rybak. – W naszych wodach te ryby osiągają ogromne rozmiary, mogą ważyć nawet 200 kg! Nie mamy tutaj lodówek ani zamrażarek. Trzeba by taką płaszczkę dostarczyć na targ, na Bohol. Nie chcę się narażać, można zapłacić ogromną karę, po co mam ryzykować? Poza tym już wiek nie ten, by skakać do wody z harpunem – dopowiada, gdy pytam, kiedy ostatnio udało mu się upolować rybę. Lobo i jego żona odchowali dziewięcioro dzieci.