Pan tu chyba zostanie na dłużej
PHOTO: TVP/ EAST NEWS Prezenter TVP 1969 N/Z: Jan Suzin J-4961-5
Jan Suzin o początkach pracy w telewizji Zaczęło się zwyczajnie. W szarobury jesienny dzień, jeden z tych, co to nie wiadomo, czy właśnie się zaczyna, czy właśnie się kończy. Miastoprojekt. Smutna instytucja, zwana przez architektów „centralnym Sing Singiem”. (…) Skończyłem jeden projekt, miałem dostać drugi, kiedy na mojej desce pojawiła się gazeta. Czy był to „Express Wieczorny”, czy „Życie Warszawy”, już dziś naprawdę nie pamiętam. (…) A inserat, który właśnie czytałem w tej gazecie, brzmiał mniej więcej tak: „Naczelna redakcja programu telewizyjnego ogłasza konkurs na spikera telewizyjnego. Kandydaci powinni…”. I tak dalej, i tak dalej. Telewizja? W Warszawie? Oczywisty nonsens. Przecież to w Polsce nie istnieje. (…) A jednak. Kilka dni później spotkałem w tramwaju niewidzianą od kilku lat znajomą. W trakcie banalnych typowych pytań „jak żyjesz, co robisz” usłyszałem nagle coś, co mnie zelektryzowało. – Pracuję w telewizji – powiedziała ona. Nim zdążyłem ją o cokolwiek spytać, musiała wysiadać. Zdążyła mi tylko rzucić: – Janek, ogłosiliśmy konkurs na spikerów, zgłoś się, chybabyś się nam nadał. I już jej nie było. (Dziewczyna, którą spotkałem wtedy w tramwaju, nazywa się Olga Lipińska). O wszystkim w życiu decydują przypadki. Tu złożyło się ich kilka naraz. I ta dziewczyna, i ta gazeta, i – co może najdziwniejsze – chwilowa przerwa w pracy, dzięki której inż. Jan Suzin potężnie się nudził. Patrzyłem to przez okno na Ogród Saski, to na pustą rysownicę i licho mi podsunęło myśl o telewizji. Zacząłem sobie pomalutku wyobrażać, jak powinien wyglądać taki poszukiwany „spiker telewizyjny”. To, że musi mieć bezbłędną dykcję, musi swobodnie poruszać się po bezdrożach języka ojczystego i paru innych, że powinien mieć raczej niski, sympatyczny i kulturalny timbre głosu było jasne dla każdego, kto choć raz w życiu słuchał radia. Ale wygląd? Jak ma u licha wyglądać facet, który przez długie wieczory, miesiące, a nawet lata będzie mi w moim mieszkaniu mówił: „Dobry wieczór”? Ma być wysoki, niski, gruby, chudy, czarny, rudy? A może łysy? Tego właśnie w roku 1955 nie potrafił sobie wyobrazić nikt. I nic zresztą dziwnego, bo i nikt, poza nieliczną grupką prominentów, nie wiedział nawet, jak wygląda telewizor! I może właśnie dlatego słowo „telewizja” tak mnie zafascynowało. (…) Był to potężny magnes. I chyba dlatego wysłałem zgłoszenie. W niespodziewanie krótkim czasie przyszło zaproszenie na eliminacje do „Konkursu na spikerów telewizyjnych”. (…) Już od szatni uderzał gwar przytłumionych rozmów, zapach świetnej ekspresowej kawy i pudru, ponieważ charakteryzatornie mieściły się tuż obok kawiarenki. Już prawie byłem w ogródku! (…) I doczekałem się wreszcie chwili, w której i mnie zaproszono przed oblicze dostojnego jury. Przewodniczył mu Władysław Sheybal, reszty nie znałem. Zapamiętałem jedynie zabójczo przystojnego szatyna, o którym ktoś w korytarzu powiedział, że to „młody, ale bardzo zdolny reżyser, Hanuszkiewicz”, ale i to nazwisko nic mi nie mówiło. Patrzyłem na nich z wielkim szacunkiem, jak na kapłanów wiedzy tajemnej, ale jednocześnie zupełnie bez tremy, gdyż moje ewentualne szanse wejścia kiedykolwiek w ich grono oceniałem już teraz na zero. Jedyne, co mnie w tej zabawie już tylko interesowało, to studio, które za wszelką cenę chciałem zobaczyć. Może właśnie dlatego byłem na pełnym luzie. Gawędziliśmy sobie o tym, o owym, miło, kulturalnie, sympatycznie, nawet chyba udał mi się jakiś żart, bo rozstawaliśmy się rozbawieni. Potem padło sakramentalne „zawiadomimy pana pisemnie”, co mnie specjalnie nie uradowało, bo zdanie to w przełożeniu na polski oznacza „żegnaj na wieki”. Ale przeżyłem to po męsku. Kiedy, idąc śladami Dantego, porzuciłem już wszelką nadzieję, niespodziewanie poczta przyniosła mi druczek, w którym Naczelna Redakcja Programu Telewizyjnego uprzejmie zawiadamiała, że zostałem zakwalifikowany do drugiego etapu konkursu na spikera – do próby kamerowej w studiu. Tu już rzecz zaczynała wyglądać nieco poważniej. Należało przygotować fragment prozy, poezji i nauczyć się na pamięć załączonych tekstów. Z wierszami od dzieciństwa nie miałem kłopotów, z prozą było nieco gorzej, więc sięgnąłem do mojej ulubionej „Lalki” – trafiłem akurat na opis urody panny Łęckiej i może dlatego do dziś pamiętam, że „panna Łęcka była niepospolicie piękną kobietą”. Tym razem w kawiarence na placu Wareckim nie było już tłoku. Było zaledwie kilka osób, niektóre grubo uszminkowane. Po wstępnych eliminacjach z 2 tys.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety