Dał nam tak wiele! Więcej, niż moglibyśmy oczekiwać. Zanim objął reprezentację, wiodło się jej byle jak. Sukcesy i medale pozostawały w sferze marzeń. Pięknych, ale mało realnych. Aż przyszedł kolejny trener. I wszystko się odmieniło. Od igrzysk olimpijskich w Monachium Kazimierz Górski zaczął na nowo pisać historię polskiej piłki. Historię wielu zwycięstw i stylu, który zachwycił największych malkontentów. A Górski stał się już na zawsze symbolem tej pięknej, błyskotliwej i radosnej gry. Dla paru pokoleń Polaków Kazimierz Górski jest i będzie KIMŚ z grona najbliższych. Kimś, kto sprawił, że nie kryli łez i dumy z biało-czerwonych. Jednym z domowników. Trafił do naszych mieszkań w latach 70. wraz z relacjami telewizyjnymi z meczów w Niemczech i pozostał z nami do dziś. Większość Polaków ma do Niego stosunek bardzo osobisty. Stąd teraz tyle wspomnień i opisów wydarzeń z Nim w roli głównej. Mieliśmy szczęście, że związał się z piłką – królową sportów. Bo można wiele pisać o zaletach różnych dyscyplin, ale wiadomo przecież, że jest piłka, a później długo, długo nic. Sport równie piękny, co okrutny. Od sławy do nicości jest często tylko malutki krok. Jedna bramka. Drużyna Górskiego zdobywała te bramki. Dzięki Niemu ziścił się nasz sen o Polakach wygrywających z najlepszymi. Na stadionach wygrywała drużyna Górskiego, ale wygrywaliśmy też my, tysiące zwykłych kopaczy piłki i kibiców, którzy też kiedyś chcieli założyć strój reprezentanta i podbić świat. Czy można się więc dziwić, że człowiek, który spełnił nasze marzenie, jest Polakom tak bliski? Nie zawsze było jednak tak miło. Kazimierz Górski poznał też tę złą twarz piłki. Zawiść, podchody, nieuczciwość. Gdy jechał do Niemiec po medal, mało było wierzących w sukces. Ileż napisano wtedy bezlitośnie szyderczych tekstów? A gdy z olimpiady w Montrealu w 1976 r. przywiózł „tylko” srebro, uznano, że odpowiada za tę klęskę. Po pięciu medalowych latach kierowania reprezentacją wyjechał do Grecji w poczuciu osobistej krzywdy. I trzeba było prawie 10 lat, by wrócił i zaczął działać w Polskim Związku Piłki Nożnej. Miałem honor poznać go osobiście w Grecji, gdzie trenował najlepsze drużyny. Miał żal do PZPN za sposób, w jaki został potraktowany. Rozmawialiśmy o możliwości powrotu do działalności w kraju. Był sceptyczny, ale niczego nie wykluczał. I wrócił, choć dopiero w 1986 r. Byłem wówczas wiceprezesem PZPN i pamiętam, jak bardzo pomagał w reformowaniu związku. Z czasem polubił rolę działacza i gdy w 1991 r. złożyłem rezygnację z funkcji prezesa PZPN, przeprowadził związek przez najtrudniejszy zakręt w historii. Skutecznie zatrzymał gdański desant \”Solidarności\”. Długa jest lista zasług Kazimierza Górskiego. Tym bardziej żal, że tak niewiele zrobiono dla niego. Skromne mieszkanie dostał za Wembley od Gierka, a w nowej Polsce tylko parę odznaczeń. Z nieznanych powodów dwóch prezydentów, mimo wielu apeli, poskąpiło Mu Orła Białego. Najsmutniej było wtedy, gdy trzeba było wynająć ochronę w szpitalu, by nie dopuścić zdziczałych fotoreporterów, polujących na ostatnie zdjęcie bardzo cierpiącego Pana Kazimierza. Odszedł Niespotykanie Dobry Człowiek. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Jerzy Domański