Nie wiem, czy ktoś w Łodzi pamięta jeszcze Władysława Matulę. Ten przedwojenny działacz PPS, więzień hitlerowskiego obozu Gross Rosen, po wojnie prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego okręgu łódzkiego i współzałożyciel łódzkiego oddziału Towarzystwa Szkoły Świeckiej, był przyjacielem, a (zważywszy różnicę wieku) zapewne i mentorem mojego dziadka, Jakuba Bytnara. Dziadek rozstał się z babcią w roku 1935, założył nową rodzinę i pozostał w Łodzi, babcia natomiast osiadła z dwojgiem dzieci w Krakowie, z Łodzią zerwała, a o panu Matuli wypowiadała się krytycznie. Pamiętam, jak kiedyś sarknęła: „Władek zawsze taki sam, niczego się nie nauczył” – i podała mamie przysłaną przez kogoś łódzką gazetę, w której stało o nim napisane: „Jeszcze dzisiaj jeździ po różnych ośrodkach województwa łódzkiego, propagując wszędzie świeckość wychowania młodzieży”. Babcia uważała, że to właśnie Matula zrobił z dziadka, niegdyś legionisty Piłsudskiego, człowieka oddanego po wojnie „władzy ludowej”. Władysław Matula, wraz z żoną Stanisławą, odwiedził moich rodziców we wrześniu 1963 r. Miałem wtedy 12 lat, interesowałem się historią, toteż po raz pierwszy w życiu dopuszczono mnie do rozmowy dorosłych. Dzięki zażyłości z „ciocią Jadzią”, najmłodszą córką pana Matuli, przyjaciółką mamy, wiedziałem o nimbie, jaki otaczał tego 77-letniego patriarchę rodu, ojca pięciorga dzieci. Nie spuszczałem z niego oczu – pamiętam, że rybę jadł palcami, co trochę mnie wtedy gorszyło. Nie wiem, jak zaczęła się moja z nim rozmowa – zapewne mama opowiadała o szkole, do której chodziłem, bo pan Matula, wychowawca trzech pokoleń młodzieży, chłonął wszelkie informacje o szkolnictwie. Gdy więc dorwałem się do głosu, poskarżyłem się, że w szkole mało się mówi o Tadeuszu Rejtanie, a przy okazji dodałem, że nie obchodzi się święta 3 Maja, bo wszystko zdominował 1 Maja, Święto Pracy. Mówiłem to z szacunkiem należnym gościowi i człowiekowi tyle ode mnie starszemu, ale też trochę prowokująco, wiedziałem bowiem, że pan Matula jest członkiem PZPR, i ciekaw byłem, co mi odpowie. On jednak zareagował życzliwie; mój staroświecki patriotyzm może go w duszy rozbawił, ale nie dał mi tego poznać i dla moich poglądów wykazał zrozumienie. Oczywiście istotniejsza była jego rozmowa z moim ojcem. Wprawdzie z przedwojennym patriotyzmem mamy i babci ojciec zwykle polemizował, teraz jednak, podobnie jak ja, zajął wobec pana Matuli postawę konfrontacyjną. Spierano się o powstanie warszawskie i brak działań Armii Czerwonej – ojciec oskarżał Stalina i ZSRR. Ale pan Matula nadspodziewanie często z nim się zgadzał, choć równocześnie starał się rozumieć ówczesną sytuację i poczynania radzieckie nieraz usprawiedliwiał. Panowie dyskutowali twardo, ale z szacunkiem i dobrą wolą – była to dla mnie pierwsza w życiu lekcja erystyki. Niemniej jednak myślę dziś, że pan Matula jakby intuicyjnie wyczuł ten kierunek refleksji historycznej, jaki po półwieczu przedstawił prof. Andrzej Leon Sowa w swej świetnie udokumentowanej, naukowej książce „Kto wydał wyrok na miasto?”. W pewnym momencie znów się włączyłem do rozmowy. „W moim podręczniku do historii – wypaliłem – mówi się, że wkroczenie Armii Czerwonej 17 września 1939 r. uchroniło ziemie wschodnie przed okupacją niemiecką. A przecież to dla Polski był nóż w plecy”. Odpowiedź pana Matuli jeszcze bardziej mnie zdumiała. „Tak, niewątpliwie – odrzekł – zresztą Rosjanie popełniali na Litwie straszne zbrodnie, równe hitlerowskim. I niewątpliwie podręczniki piszą tu nieprawidłowo”. A zatem pan Matula nie tylko przyznał mi rację, ale dodał informację o represjach NKWD na Litwie, a o to wcale go nie pytałem, bo moja wiedza na ten temat była wtedy żadna. No i zrównanie hitleryzmu ze stalinizmem… to dla mnie była rewelacja. Dopiero po latach dowiedziałem się, że pani Matulowa pochodziła z Litwy. Później rozmowa zeszła na inne tory i pan Matula rozwiódł się przez chwilę na temat swego życia. „Przed wojną – mówił – broniłem komunistów, a teraz bronię socjalistów”. Nie bardzo to wtedy rozumiałem, lecz z całej rozmowy zdanie to najgłębiej wryło mi się w pamięć. Bo odtąd już wiedziałem, że nigdy nie należy przyklejać się do rydwanu zwycięzcy. I choć było to zgodne z wartościami wszczepianymi mi przez mamę, wtedy po raz pierwszy zostało rzucone na konkretne historyczne tło. Po latach, gdy słyszałem wezwanie