Państwo bez armat

Państwo bez armat

Nie straćmy jej na wewnętrzne spory, komisje śledcze i inne duperele Prof. Marian Filar, kierownik Katedry Prawa Karnego i Polityki Kryminalnej Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu – Zacznijmy od wstępnej diagnozy – czy rzeczywiście Trzecia Rzeczpospolita znajduje się nad krawędzią? – Cóż, używając tak dramatycznych metafor, dajemy tylko wyraz naszym słowiańskim histeriom. Rzadko odpowiadającym rzeczywistości. Bo owszem, III RP ma kłopoty, ale do przepaści jeszcze jej daleko. – Biorąc pod uwagę ton publicznej debaty, poświęconej kondycji Rzeczypospolitej, to wyjątkowo optymistyczna opinia. A więc te kłopoty nie są aż tak poważne? – Tego nie powiedziałem. Zwłaszcza że nadrzędny problem, z którego wynika większość pozostałych, dotyczy poczucia wartości państwowości. W dojrzałych demokracjach ludzie darzą poszczególne ekipy większą lub mniejszą estymą, ale nigdy nie brakuje im szacunku dla państwowości. Bo państwo jest dla nich wartością. Natomiast u nas tego poczucia po prostu nie ma. Gdyby dokonać wizualizacji naszego stosunku do niej, III RP jawiłaby się jako taki ociężały, niezbyt rozgarnięty Golem, którego nie tylko można, ale nawet trzeba „bujać”. – Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Polacy nie mają najlepszych doświadczeń z państwowością. – To prawda, jedna z przyczyn takich postaw ma głębokie uwarunkowania historyczne. Pomijając epizod międzywojenny, przez ostatnich 150 lat państwo było dla nas czymś wrogim. Najpierw mieliśmy państwo zaborcze, z którym wypadało walczyć, a w najlepszym razie zanadto nie współpracować. Później przyszły czasy okupacji hitlerowskiej – zupełnie obcych i w dodatku zbrodniczych struktur, z którymi już nie tylko nie można było kolaborować, a wręcz należało walczyć. Na koniec zaś nastała PRL, która – wbrew temu, co wielu dziś sugeruje – nie była którąś tam z rzędu republiką radziecką. Ale nie była też w pełni suwerennym, „naszym” państwem. Większość to czuła i nie traktowała go zbyt poważnie. – 15 lat III RP to za mało, by państwo zaskarbiło sobie szacunek obywateli? – Za mało. Tym bardziej że nasze nowe, demokratyczne państwo, wtedy kiedy trzeba było, nie wykazało się stanowczością. Mam na myśli wysyłanie policji przeciwko warchołom. Od czasów Mazowieckiego, kiedy siłą rozpędzono protestujących rolników, przyjął się w Polsce taki sznyt, że „na własny naród policji wysyłać nie można”. Kolejne rządy, lękając się opinii publicznej, tylko w ostateczności miały odwagę tę niepisaną regułę złamać. W efekcie wróciliśmy do tradycji saskiej, z jej słynną konstatacją, że „Polska nierządem stoi”. – Tymczasem normalne państwo o tradycjach demokratycznych pokazuje twardą rękę wszędzie tam, gdzie prawo jest naruszane, niezależnie od tego, kto się tego dopuszcza. – Rzecz jasna. Sporo czasu mieszkałem w Niemczech i nieraz obserwowałem pacyfikacje demonstracji, na przykład przeciwko przewożeniu odpadów atomowych. Policjanci wkraczali do akcji bez żadnych emocji, jak zawodowcy. I wobec jakiegokolwiek oporu byli bezwzględni. Gdyby tam ktoś przechodził po pasach dla pieszych, twierdząc, że to żaden protest, tylko normalne korzystanie z zebry, całą sprawę załatwiono by na szczeblu naczelnika komisariatu. Kilkunastu policjantów rozgoniłoby towarzystwo, przykładnie zamykając ze dwóch kontestatorów, i byłoby po krzyku. Bo w Niemczech każdy glina ma zakodowane w tyle głowy, że tam, gdzie łamane jest prawo, należy je przywrócić. A u nas decyzje o interwencji podejmowane były na szczeblu komendanta głównego. Nim je wydano, motłoch lżył policjantów. Efekt? Przypomnijmy sobie potyczki między policją a górnikami. Czym różniły się od starcia kibiców dwóch drużyn? Po obu stronach równie sfrustrowani mężczyźni, w tym samym wieku, tyle że ubrani w inne mundury… – Zaraz, zaraz – czyli bezwzględna represja. A co z przyczynami takich protestów? – Oczywiście, należy o nich pamiętać. Ale nie wolno też zapomnieć, że podstawą demokratycznego państwa jest prawo. I odpowiednie jego traktowanie. Polacy często powołują się na paragrafy, ale tylko wtedy, gdy działają one na ich korzyść. Zatem ich użyteczność zamyka się w ramach Pawlakowej maksymy, że „prawo prawem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie”. To dowód niezrozumienia istoty prawa – tego, że jest ono kompromisem wynegocjowanym przez różne grupy, mające różne interesy. Weźmy prosty przykład – sprzedający chce swój towar sprzedać jak najdrożej, kupujący – kupić jak najtaniej. I to prawo właśnie gwarantuje im odpowiedni poziom kompromisu. Jego przestrzeganie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2005, 2005

Kategorie: Wywiady