Państwo z dykty w działaniu

Państwo z dykty w działaniu

Baltic Pipe. Energinet. Sdr Stenderup. Byggeplads.

Baltic Pipe story – czyli jak przez niekompetencję przegrywamy wojnę z Duńczykami o gazociąg Morze nieszczęść. Gromady dyletantów, które kierują naszym państwem każdego dnia narażają Polskę na miliony strat. Przykładem z ostatnich dni jest sprawa Baltic Pipe, rurociągu, którym ma płynąć gaz z szelfu norweskiego, poprzez Danię i Bałtyk, do Polski. Wszystko wydawało się w tej sprawie zaklepane. Gazociąg miał zostać ukończony do jesieni 2022 r. To był ważny termin, ponieważ umowa na gaz z Rosji obowiązuje do końca roku 2022. Polska na razie jej nie przedłużyła, zakładając, że gaz rosyjski zastąpi norweskim, a ewentualne niewielkie braki uzupełni na wolnym rynku. I nagle cały plan wyleciał w kosmos. 31 maja br. Duńska Komisja Odwoławcza ds. Środowiska i Żywności cofnęła pozwolenie środowiskowe dla rurociągu Baltic Pipe wydane w 2019 r. dla odcinka przebiegającego przez Jutlandię oraz wyspy Fionia i Zelandia. W trosce o niektóre gatunki myszy i nietoperzy. Oznacza to, że budowa gazociągu na terytorium Danii zostaje wstrzymana. Na jak długo? W optymistycznej wersji – na kilka, kilkanaście miesięcy. A może na dłużej, bo od nowej decyzji środowiskowej będzie można się odwołać. W ten sposób Polska postawiona została w nieciekawej sytuacji. Albo będzie musiała powrócić do rokowań z Gazpromem, a pozycję ma w nich słabą, albo szukać rozwiązań awaryjnych, które zapewniłyby dostawy gazu. Wypowiedzi polskiej strony ewidentnie świadczą o tym, że nie ma pomysłu, co teraz robić. Słyszymy: – nasi eksperci analizują sytuację, – nie jesteśmy stroną w postępowaniu (bo duński odcinek buduje Energinet, duński państwowy operator sieci przesyłowych), – liczymy na przychylność duńskiego rządu (bo zatwierdzająca pozwolenie środowiskowe Agencja Ochrony Środowiska jest agendą rządową), – liczymy na pomoc Komisji Europejskiej (Komisja Odwoławcza ds. Środowiska i Żywności, uchylając pozwolenie środowiskowe, powołała się na dyrektywę siedliskową UE). W sumie mamy festiwal bezradności. A czy tak musiało być? Bornholm, czyli naiwni uwierzyli Na początku 2019 r. mieliśmy w Sejmie dość gorącą debatę nad ratyfikacją umowy o rozgraniczeniu wód terytorialnych Polski i Danii na Bałtyku. Chodziło o ustalenie granicy strefy ekonomicznej między Bornholmem a polskim wybrzeżem. Ten spór toczył się od 1978 r. i nagle Polska 19 listopada 2018 r. podpisała w Kopenhadze umowę, na mocy której 80% spornej strefy przypadło Danii. Czy miało to związek z Baltic Pipe? Pytany o to w Sejmie wiceminister spraw zagranicznych Piotr Wawrzyk zdecydowanie zaprzeczał. – W negocjacjach z Danią brano pod uwagę jedynie prawo międzynarodowe i interes Rzeczypospolitej. Rurociąg Baltic Pipe nie był elementem tych negocjacji – mówił. Inaczej sprawę prezentowali politycy PiS. Otóż według planów Baltic Pipe miała przebiegać przez sporną strefę, więc warto było wcześniej uregulować jej status. Tego zresztą wymagała ONZ-owska Konwencja o prawie morza. Mówiła o tym reprezentująca PiS Małgorzata Gosiewska. Ponieważ PO uważała, że godząc się na podział spornej strefy w proporcji 20:80, Polska poniosła klęskę negocjacyjną, więc będzie przeciw ratyfikacji, Gosiewska ripostowała, że w tym sprzeciwie „być może chodzi o opóźnienie projektu Baltic Pipe”. Argumentowała, że na obszarze, który trafi do polskiej wyłącznej strefy ekonomicznej, Polska będzie miała prawną pewność swoich działań. – W interesie Niemiec i gazociągu Nord Stream jest to, żeby takie ustawy nie wchodziły w życie – wołał z kolei poseł sprawozdawca Dominik Tarczyński z PiS. Takie były horyzonty PiS. Uważano, że skoro załatwimy sprawę rozgraniczenia stref ekonomicznych, to wszystkie możliwe przeszkody w sprawie budowy gazociągu zostaną usunięte. Nikt nie pomyślał, że mogą się one pojawić ze strony innych instytucji. A to był błąd. Negocjacje w sprawie rozgraniczenia stref ekonomicznych nie były jedynie prawnym ćwiczeniem. I dotyczyły Baltic Pipe. Polska zgodziła się w tej sprawie na wielkie ustępstwa, bo chciała załatwić sprawę gazociągu. Była to więc sprawa polityczna, strategiczna, a nie stricte biznesowa. A w takiej sytuacji obowiązkiem służb państwa było sprawdzić wszelkie możliwe przeszkody i pułapki, które na drodze budowy Baltic Pipe mogą się pojawić. Czy to zrobiono? Czy ktoś przeanalizował, jak działają instytucje w Danii i czy ich decyzje mogą zatrzymać budowę rury? Dlaczego naiwnie uwierzono, że  teraz wszystko będzie w porządku? Dlaczego zapomniano o podstawowej zasadzie negocjacji –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 25/2021

Kategorie: Kraj