(Polemika z Marcinem Przeciszewskim) Polemika redaktora Marcina Przeciszewskiego („Gazeta Wyborcza”, 3-4 sierpnia 2013 r.) z prof. Janem Hartmanem („GW”, 20-21 lipca 2013 r.) w sprawie konkordatu przypomina mi kabaretową piosenkę, w której dziewczyna opowiada o znajomości z chłopakiem. Znajomość oczywiście doprowadza do spotkania w łóżku. Dziewczyna śpiewa, że „głaskał moją nogę i pytał głupio »a cija to nózia, cija?« – jakby nie wiedział czyja!”. Otóż autor nam tłumaczy, że Kościół katolicki w Polsce nie jest ponad prawem, działa bowiem zgodnie z konkordatem, którego zapisy są zgodne z postoświeceniową zasadą „rozdziału Kościoła i państwa”. Jakby nie wiedział, o co chodzi! Niezbyt świecka świeckość To prawda (choć niezupełnie), że Kościół katolicki działa zgodnie z prawem, problem dotyczy jednak nie tylko legalności jego działań, ale także – co nawet ważniejsze – charakteru i praktyki świeckości polskiego państwa. Przeciszewski obawia się, że w Polsce trwa kampania wprowadzania radykalnie rozumianej zasady „świeckości” państwa (cudzysłów autora), co – jego zdaniem – jest obce naszej tradycji i rozwiązaniom przyjętym w większości krajów europejskich. Argumenty o obcości tradycji i rozwiązaniach przyjętych przez większość krajów europejskich są nieco demagogiczne. W tradycji są rzeczy dobre i złe – trzeba wybierać. Dlaczego poza tym mielibyśmy kurczowo trzymać się tradycji i np. nosić żupany, mieć sumiaste wąsy, uprawiać krwawe wojny, a kobiety trzymać w domu jako kapłanki domowego ogniska i rodzicielki kolejnych wojowników? Czy nie wolno wymyślić czegoś nowego? Wszak bez krytycznego stosunku do tradycji nie byłoby postępu, nowości! Czy o to chodzi redaktorowi Przeciszewskiemu? Myślę, że nie – nie bójmy się więc rozumnego postępu! I czy zawsze, we wszystkich sprawach powinniśmy się wzorować na większości krajów europejskich? Czy nie byłoby dobrze czasami zrobić coś według własnego pomysłu, inaczej niż inni? Przecież nie mamy obowiązku być „pawiem i papugą”, mamy zaś obowiązek samodzielnego i krytycznego myślenia! Chrześcijanie dobrze wiedzą, po co Bóg dał ludziom rozum – nie żeby spał, lecz aby tworzył. I czasami to się udaje. A ponadto czy ta straszna świeckość musi być rozumiana tylko radykalnie, czyli nietolerancyjnie, a może nawet krwawo? Przecież można ją pomyśleć inaczej – tak aby nie wykluczała i nie dyskryminowała nikogo: ani różnie wierzących, ani niewierzących! Taka świeckość jest możliwa i warta realizowania. Zresztą wiele jej wartości już jest w Polsce wprowadzanych w życie, choć mniejszości wyznaniowe, osoby niewierzące i ateiści nie cieszą się komfortem politycznym równym temu, jaki ma Kościół katolicki. Redaktor Przeciszewski powołuje się na konkordat Polski ze Stolicą Apostolską z roku 1993 jako podstawę prawną działań Kościoła katolickiego w Polsce i krok po kroku dowodzi, że działania Kościoła są z konkordatem zgodne. Otóż są i nie są. Konkordat po cichu pisany Przyjrzyjmy się konkordatowi. Został przygotowany cichcem i w pośpiechu przez rząd Hanny Suchockiej, który 28 maja 1993 r. stracił już zaufanie Sejmu, lecz nadal działał, i dwa miesiące później jego pełnomocnik dokument podpisał. W roku 1996 polski rząd zaproponował Stolicy Apostolskiej dodanie do konkordatu wspólnej deklaracji, na co w odpowiedzi otrzymał zredagowany przez Watykan (!) projekt takiej deklaracji, z zaznaczeniem, że ma ona być tylko jednostronną deklaracją rządu polskiego, a we wstępie do niej Stolica Apostolska pisze: „Rząd lub Ministerstwo Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej, w uzgodnieniu ze Stolicą Apostolską, oświadcza, co następuje…”. Rząd powinien więc się podpisać pod tekstem przysłanym mu przez Watykan i oświadczyć, co zechce, byle owo oświadczenie było zgodne ze stanowiskiem Stolicy Apostolskiej, bo ta uznała tekst konkordatu za niedyskutowalny! Konkordat został ratyfikowany przez Sejm 8 stycznia 1998 r. głosami 273 posłów, mimo że dwie trzecie wymaganych głosów to 290 (zabrakło więc 17 głosów!). Konkordat rozpoczyna się m.in. zadziwiającą konstatacją: „(…) biorąc pod uwagę fakt, że religia katolicka jest wyznawana przez większość społeczeństwa polskiego, (…) Stolica Apostolska i Rzeczpospolita Polska (…) postanowiły zawrzeć niniejszy Konkordat”. W preambule zapisane są też kolejne deklaracje jako fundament dokumentu podpisanego przez Stolicę Apostolską i Polskę. Te kolejne deklaracje są piękne, lecz powołanie się na „większość społeczeństwa” przypomina wielokrotne wcześniejsze pouczenia ze strony katolickich teologów i kapłanów, że nad tezami światopoglądu i moralności się nie głosuje (a światopogląd i moralność są wszak fundamentem tego prawniczego dokumentu) i żadna większość nie ma w tej sprawie nic
Tagi:
Dionizy Tanalski