Słuchaj się policji. Na mocy decyzji rządzących to właśnie ona określa dziś granice swobód obywatelskich Żyjemy w kraju, w którym nie wolno biegać, umyć auta w automatycznej myjni czy iść samemu do lasu. To policjant decyduje, czy wyszliśmy z domu, by „zaspokoić niezbędne potrzeby związane z bieżącymi sprawami życia codziennego”. Ale według rządzących w Polsce nie dzieje się nic nadzwyczajnego, więc absolutnie nie wolno odbierać obywatelom możliwości wyboru prezydenta już w maju. Wszystko wskazuje, że w sprawie wyborów jedyną zmianą będzie to, że zostaną przeprowadzone nie 10, lecz 17 maja. Pozwala na to konstytucja, stanowiąca, że wybory odbywają się w dniu wolnym od pracy, nie później niż 75 dni przed upływem kadencji prezydenta (kończącej się 6 sierpnia). Przesunięcie terminu o tydzień było jednym z celów przyjętej przez Sejm ustawy wprowadzającej powszechne głosowanie korespondencyjne. Mówi ona, że marszałek Sejmu może zmienić termin wyborów. Senat nie zablokuje tej ustawy, bo PiS ma 239 posłów, więc opozycja nie zdoła zerwać quorum (231 posłów) koniecznego do odrzucenia senackich poprawek przez Sejm. Najważniejsze jest zaś to, że przy okazji wprowadzenia głosowania korespondencyjnego władza chce dorzucić zapis przełamujący zapowiadany opór samorządowców z miejscowości, w których nie rządzi PiS. Stąd przepis nowej ustawy mówiący, że jeśli wójt, burmistrz lub prezydent miasta nie wskaże lokalu na siedzibę komisji wyborczej, zrobi to właściwy wojewoda. A wojewodowie są z PiS. Nie ma żadnej gwarancji, że 17 maja epidemia będzie już w odwrocie. Takiej gwarancji nie daje też postulowane przez opozycję wprowadzenie stanu klęski żywiołowej, oznaczające przesunięcie wyborów najwcześniej na drugą dekadę września. Stan klęski żywiołowej, w odróżnieniu od stanu wyjątkowego, można dowolnie przedłużać za zgodą Sejmu (przedłużając zarazem kadencję prezydenta). PiS ma większość, więc Sejm może się nie zgodzić na przedłużanie – ale jeśli epidemia nie wygaśnie do jesieni, ludzie będą coraz bardziej zmęczeni i zniecierpliwieni, opozycja nabierze wiatru w żagle, notowania rządzących spadną, a wynik wyborów prezydenckich stanie się coraz bardziej wątpliwy. Zrozumiałe zatem, że Jarosław Kaczyński chce jak najwcześniej doprowadzić do reelekcji Andrzeja Dudy. W realizacji tego celu bez znaczenia są zdrowie ludzi, ich sprzeciw wobec majowego terminu czy kłopoty logistyczne związane z wyborami korespondencyjnymi. Zabawne więc, że rządowa propaganda, broniąc majowej daty, głosi, że robi to w imię swobód obywatelskich oraz tej „świątyni demokracji”, jaką stanowi wybór prezydenta. Najnowszym propagandowym powodem niewprowadzania stanu klęski żywiołowej są odszkodowania, które skarb państwa musiałby płacić za ograniczenia praw i wolności w czasie stanu nadzwyczajnego. Sugeruje się, że opozycja działa w interesie Niemiec, chcąc zapewnić koncernom znad Renu odszkodowania, których nie mogą one uzyskać, jeśli stan nadzwyczajny nie zostanie wprowadzony. Tyle że ustawa „O wyrównywaniu strat majątkowych wynikających z ograniczenia w czasie stanu nadzwyczajnego wolności i praw człowieka i obywatela” stwierdza jednoznacznie, że odszkodowanie z tego tytułu nie obejmuje korzyści (czyli także zysku), które poszkodowany mógłby osiągnąć. A właśnie utracony zysk stanowi najważniejszą dla firm część ewentualnych odszkodowań. Poza tym o takich odszkodowaniach decydowałby pisowski wojewoda (choć od jego decyzji można się odwołać do sądu). To właśnie teraz, gdy stanu nadzwyczajnego nie wprowadzono, firmy mogą się starać o wyższe odszkodowania, obejmujące również utracone korzyści. Kwestie te bowiem reguluje Kodeks cywilny, który jasno stwierdza: „Naprawienie szkody obejmuje straty, które poszkodowany poniósł, oraz korzyści, które mógłby osiągnąć, gdyby mu szkody nie wyrządzono”. Gdyby więc rządzącym rzeczywiście zależało na uniknięciu wypłaty wielkich odszkodowań dla firm, powinni wprowadzić stan klęski żywiołowej. Dla obywatela nie ma natomiast większego praktycznego znaczenia, czy funkcjonuje w stanie klęski żywiołowej, czy tak jak dziś, w stanie nadzwyczajnym, którego formalnie nie ma. Wprawdzie konstytucja wyraźnie stwierdza, że żadne wprowadzane ograniczenia „nie mogą naruszać istoty wolności i praw”, ale dziś ograniczeń nakładanych na podstawie różnych ustaw, rozporządzeń, dyspozycji (a nawet bez podstawy prawnej, jak wspomniany zakaz wstępu do lasu) jest tyle, że jedyny logiczny z nich wniosek brzmi: wolno ci tyle, na ile pozwala policjant. To on decyduje, czy w Polsce przestrzega się konstytucji. Fot. Beata Zawrzel/REPORTER Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint