Pod kłótniami o błahostki kryje się cała masa niezaspokojonych potrzeb Ewa Błaszczuk-Malik – psycholożka, psychoterapeutka, seksuolożka. Zajmuje się terapią par. Prowadzi Gabinet Psychoterapii i Seksuologii w Chrzanowie, w Krakowie pracuje w Centrum Terapii Synteza. Kto częściej inicjuje terapię par? Kobiety czy mężczyźni? – Zanim zaczęłam pracować z parami, myślałam, że kobiety, bo zazwyczaj są bardziej świadome emocjonalnie i na bieżąco analizują, co się w związku dzieje. Ale, o dziwo, tak nie jest, idą łeb w łeb z mężczyznami. Na początku pary zwykle mówią, że to wspólna decyzja. Kiedy jednak zaczynam to badać, szybko okazuje się, że co prawda rozmawiali o tym od dawna, ale jedna strona oponowała. Dopiero postawienie sprawy na ostrzu noża… Ultimatum. – „Składam pozew o rozwód albo idziemy coś ze sobą zrobić” – mówi jedno, a drugie jest pod ścianą, więc zgadza się na terapię. Kobiety częściej inicjują terapię w wypadku dysfunkcji seksualnej – to bywa odczuwane jako wspólny problem, ale zwykle jedna strona jest wytypowana przez drugą do roli pacjenta. Mężczyźni bardziej się wstydzą dysfunkcji, więc w czasie konsultacji dyskutujemy z takim podejściem, że jedną stronę trzeba leczyć, a druga tylko towarzyszy. Bo to jest sprawa obojga. Natomiast trudno powiedzieć, kto dominuje w inicjowaniu terapii w wypadku poważnych zaburzeń, koluzji w związku. Czyli? – Nieświadomej gry partnerów. Niektórzy dobierają się poprzez swoje deficyty. Upraszczając, wygląda to tak, że jedna osoba potrzebuje opieki i troski, a druga wprost przeciwnie – jest niezależna i daje wsparcie. Dzięki temu spotykają się w jakimś punkcie i mogą stworzyć związek. Ale on działa tylko do określonego momentu. Bo to, że jedna strona wymaga wsparcia, a druga je daje, ma głębszą podstawę – obie wypierają potrzeby, które nie były zaspokajane w dzieciństwie. (…) I nagle dzieje się coś, co sprawia, że jedna z tych osób kontaktuje się z wypartymi potrzebami. Równowaga, którą stworzyli, zaczyna się chwiać. (…) Zdarza się, że dominującą stroną jest kobieta? – Ostatnio przyszła do mnie taka para, po pięćdziesiątce. Ona silna, lepiej wykształcona. Problemem dla niej było to, że lepiej zarabiała. Doszła do takiego momentu, że nie potrafiła określić, w którą stronę chce iść – być z nim czy odejść? W ogóle nie pamiętała niczego dobrego, nawet z początku ich związku. On przyjął postawę bierno-agresywną. Nie robił tego, o co ona go prosiła. Przez kilka lat nie mógł zrobić podjazdu przed domem, w sezonie nie zebrał pomidorów. I tak przez 20 lat. Pary w tej kwestii dzielą się na dwie grupy: jedna widzi konflikt i przychodzi szybko – wciąż jest między nimi żywo, chcą ratować związek. Druga przychodzi późno, po kilkunastu albo kilkudziesięciu latach. Pytam zawsze, dlaczego teraz. I co mówią? – Zwykle próbują odhaczyć ostatnią rzecz, którą muszą zrobić, żeby bez wyrzutów sumienia się rozstać. Albo uznają terapię za ostatnią deskę ratunku. Dobrze, jeśli to ich motywacja, gorzej, jeśli ciśnie ich cała rodzina, bo nie chce, żeby się rozstawali. Wtedy praca polega na tym, żeby najpierw sprawdzić, czy chcą być razem, czy nie. To nawet optymistyczne, że bliscy namawiają na terapię, bo to znaczy, że wizyta u psychologa nie jest już tabu. – Pracuję w dwóch miejscach: w Krakowie i Chrzanowie. W tympierwszym spodziewałam się ludzi, którzy mają świadomość, bo to duże miasto. Ale w Chrzanowie również jest ogrom par, które się zgłaszają. Naprawdę? – Tak! Przyjeżdżają też z okolicznych miast. I jakie mają problemy? – Takie jak wszędzie, jakościowo to się właściwie nie różni. Dochodzą do ściany, nie wiedzą już, co ze sobą zrobić. Kłócą się potwornie. Na pierwszych konsultacjach pozwalam im drzeć koty dość mocno, zażarcie, bo to mi daje obraz tego, co oni robią w domu. Ale szybko to muszę ucinać, bo zwykle te awantury podszyte są próbą deprecjonowania drugiej strony, upokorzenia jej. O co się kłócą? – Najczęściej o głupoty – patrząc z szerszej perspektywy, bo dla nich to są ważne sprawy. Kto ma opróżnić zmywarkę, kto ma jechać do mechanika z autem, gdzie wybudować dom i czy w ogóle to robić? – jedna osoba tego chce, a druga nie bardzo, bo widzi, że finansowo teraz nie stoją dobrze. Bieżące sprawy rodzinne, na pierwszy rzut oka banalne i błahe. Ale najbardziej fascynujące jest właśnie to,