Pendereccy i wszystko gra – rozmowa z Krzysztofem Pendereckim

Pendereccy i wszystko gra – rozmowa z Krzysztofem Pendereckim

KRZYSZTOF PENDERECKI o miłości, poświęceniu, pasji, muzyce i drzewach W nastoletniej Elżbiecie zakochał się bez pamięci, zostawiając dla niej rodzinę. I temu wyborowi pozostaje wierny od prawie 50 lat. Oboje kojarzą się ze światem wielkiej muzyki. Ale także ze sobą. Pendereccy… i wszystko jasne. Kompozytor i organizatorka życia muzycznego. Dyrygent, laureat niezliczonych prestiżowych nagród, a ostatnio można także przeczytać: mąż Elżbiety Pendereckiej. I ona – członkini władz prestiżowych festiwali muzycznych na świecie, mająca wielkie zasługi w wyszukiwaniu talentów młodego pokolenia. Pendereccy – nierozerwalny tandem. Nie ma znakomitości w świecie światowej muzyki, których by nie znali (wymienienie choćby części nazwisk zajęłoby zbyt wiele miejsca). W ogrodzie ich krakowskiego domu z chudej gałązki wyrosła metasekwoja. Nie miała prawa tak się zadomowić w nieprzyjaznej strefie klimatycznej, tymczasem jeszcze się rozdwoiła i teraz z jednego zrobiły się dwa gigantyczne pnie. Dziś ma 40 lat. Symbol dobrego związku? Bo skoro za sukcesami mężczyzn często stoją kobiety, rodzi się pytanie, jak jest w tym przypadku. Maestro, porozmawiajmy o miłości i poświęceniu. Podoba się panu to połączenie? – Hmmm… Gdy się kocha prawdziwie, poświęcenie jest czymś tak naturalnym, że… już poświęceniem nie jest. A czym? Samą przyjemnością i radością? – Tak. Właśnie tak. Czyli żona Elżbieta, trwając u pana boku tak aktywnie, doświadcza nieustającej przyjemności od… ilu to już lat? – Zaraz, zaraz… pobraliśmy się w 1965 r. Tak, niedługo będzie pół wieku. JURATA ‘63 Pamięta pan dzień, w którym po raz pierwszy ją pan zobaczył? – Przyjaźniłem się z Leonem Soleckim – tatusiem Elżbiety i koncertmistrzem orkiestry, pierwszym wiolonczelistą. Musiałem go poznać ok. 1957 r., bo to wtedy Andrzej Markowski, ówczesny dyrygent Filharmonii Krakowskiej, zaczął organizować moje koncerty. Bardzo się z Leonem polubiliśmy, i to do tego stopnia, że zaczęliśmy wspólnie spędzać wakacje. Elżbieta była wtedy małą dziewczynką. Czyli najpierw zobaczył pan dziecko? – Bodaj 10-letnie, gdy odwiedzałem jej rodziców. Któregoś dnia Leon spytał, czy nie znam kogoś, kto mógłby udzielać lekcji Elżbietce. A że moja pierwsza żona była pianistką, spytałem i ona się zgodziła. Przez jakiś czas Elżbietka pobierała więc lekcje gry na fortepianie u żony. Pani Elżbieta przechowuje w pamięci zdarzenie, jak kiedyś pod drzwiami nie mogła dosięgnąć dzwonka. Pan właśnie skądś wracał i pomógł jej wejść do domu. – Tak zapewne było. Ja tego oczywiście nie pamiętam, ale Elżbieta wszystko świetnie pamięta. Nawet to, że byłem niesympatyczny. Potem jeździliśmy na wspólne wakacje. Elżbietka z rodzicami… …a pan z żoną i córką Beatą. – Tak, w takim gronie najpierw byliśmy w Dziwnowie. Elżbietka miała ze 12 lat. Dwa lata później pojechaliśmy do Juraty i też mieszkaliśmy pod jednym dachem, w jakimś niewielkim domu wczasowym. Zakochałem się w niej dopiero przy trzecim pobycie nad morzem, też w Juracie, pewnie w 1963 r. Ona – młodziutka, pan – wzięty kompozytor, znany w Europie, po zwycięskich konkursach i zdobyciu wielu nagród. – Ona miała z 17 lat, ja byłem starym kompozytorem. Bez przesady z tą starością. Był pan profesor raptem mężczyzną po trzydziestce, tyle że już opromienionym sławą. Jurata ‘63 to była miłość od pierwszego wejrzenia, grom z jasnego nieba, jakkolwiek to zwać? – Tak, tak, tak! Chyba tak… Pamiętam, że po tych trzecich wakacjach wyniosłem się z domu. Elżbieta tak mnie oczarowała, że właściwie straciłem głowę. Od tego czasu byłem częstym gościem państwa Soleckich. Mamy na szczęście zdjęcia z tamtych czasów, można to zobaczyć. Jaka była? Smukła, bardzo zgrabna, miała jasne, płowe włosy. Albo raczej popielate. Takie jak teraz, ale wtedy były dane od natury, teraz wiadomo, już są farbowane. Uroda jest ważna, ale musiało być coś jeszcze, skoro zrewolucjonizował pan swoje życie. – Jak człowiek się zakocha bez głowy i bez pamięci, to właściwie na nic już wtedy nie zwraca uwagi ani tak nie analizuje. Odkąd zakochałem się w Elżbiecie, inne kobiety przestały mieć dla mnie znaczenie. Oczywiście przedtem byłem kobieciarzem, jak każdy młody człowiek. Kobieciarzem? Przecież pan się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 47/2013

Kategorie: Wywiady