Piąte pokolenie

Piąte pokolenie

W SLD doszło do zmiany pokoleń. Zaręczam, nikogo ona nie minie. Nie tylko nasi poprzednicy zdarli się przez lata funkcjonowania w polityce Mówiono: pokolenie pierwszej kadrowej i pokolenie legionowe… Potem: pokolenie Kolumbów, najmocniej zresztą odciśnięte w polskiej pamięci historycznej i patriotyczno-narodowej legendzie – ze względu na stosunkową historyczną bliskość wydarzeń, ale przede wszystkim ze względu na nieogarniony ogrom poświęcenia. Ale było też przecież pokolenie budowniczych Polski Ludowej, z pokoleniem pryszczatych za plecami – pierwszych niepokornych. Wreszcie pokolenie „Solidarności” i pokolenie III RP. Cztery pokolenia, które tworzyły współczesną historię Polski i piąte – współczesne. Moje, nasze… O takich procesach zwykło się mówić: sztafeta pokoleń. Choć to zwrot wytarty od częstego używania, jednak coś w nim jest. Sztafeta pokoleń jest nieunikniona, trwa wiecznie, gdyż nieprzerwanie jedni odchodzą, drudzy dziedziczą ich dzieło. Ten proces zachodzi w rodzinach, w społeczeństwach, ale też w polityce – także partiach politycznych. Wszędzie jest nieuchronny, bo nigdzie nie ma ludzi niezastąpionych. Właśnie do drzwi polskiej polityki puka kolejna zmiana w sztafecie pokoleń. Sojusz Lewicy Demokratycznej jako pierwszy wyszedł jej naprzeciw. Niezależnie od okoliczności, niezależnie także od komentarzy politycznej konkurencji lewica jest pierwsza. Ale zapewniam: nikogo to nie minie, bo nie tylko nasi poprzednicy zdarli się przez lata funkcjonowania w polityce. Jednak teraz już nie u nas, lecz wśród naszej politycznej konkurencji szukać należy „starych twarzy”. Tam nawet nowe twarze są stare, a trafiają się wręcz bardzo stare. Na razie tylko Sojusz Lewicy Demokratycznej publicznie udowodnił, że nie lęka się przyszłości, choć przecież na początku, jak zwykle w takich przypadkach, może się nam przydarzyć to i owo. Zapewne nie wszystko od razu będzie działało sprawnie i bez zarzutu. Zrobimy jednak co w naszej mocy, żeby tak było, żeby zmiana pokoleń odbyła się gładko – w „strefie zmian” i bez wypadnięcia z bieżni. No ale dość tych przenośni. Niezależnie od różnic, jakie dzielą współczesnych Polaków, niekiedy tak głębokich, że nie do przeskoczenia, czuję się w obowiązku powiedzieć, jak ja rozumiem współczesne pojęcie sztafety pokoleń. Mam 31 lat, jestem żonaty, mam roczną córeczkę. Jestem też od niedawna nowym sekretarzem generalnym Sojuszu Lewicy Demokratycznej – największej polskiej partii politycznej. Wspólnie z Wojtkiem Olejniczakiem, moim rówieśnikiem, objęliśmy jej kierownictwo w trudnym momencie. W przeddzień wyborów parlamentarnych i prezydenckich SLD jest osłabiony – na skutek zbiegów okoliczności, spektakularnych rejterad, ale przede wszystkim z własnej winy. Była najwyższa pora, wręcz ostatni dzwonek, by partia przeszła w nowe ręce. Niezależnie od tego, co będzie jutro, tak jak wczoraj dłużej być nie mogło. Z woli uczestników majowej konwencji SLD my przejęliśmy partyjne stery. Przeżywamy właśnie swój medialny miesiąc miodowy, który, moim zdaniem, nie potrwa dłużej niż dwa tygodnie. Żeby więc nie tracono czasu na domysły, poprzez to, co myślę o współczesnej Polsce, sam powiem, kim jestem. Szacunek Jestem za młody, by tliły się we mnie jakieś zarzewia nienawiści czy choćby tylko zastarzałe żale, które zrodziła polsko-polska wojna z lat 80. W roku 1981 miałem siedem lat. Dla mnie więc temperatura ówczesnych sporów jest dziś podobna do temperatury tegorocznej wiosny, a ówczesne podziały mają się nijak do rzeczywistych różnic w moim pokoleniu. Dla mojej córki zaś za kilka lat tamten spór będzie równie ważny jak problematyka konfederacji barskiej czy Sejmu Czteroletniego. Będzie częścią naszej bogatej historii, nierzutującą jednak w istotny sposób na perspektywy współczesnego życia. Nie znaczy to wcale, że nie czuję szacunku dla wszystkich, którzy wyprowadzili Polskę z tamtego wirażu. Przede wszystkim dla ludzi „Solidarności”, dla tych ciągle w polityce obecnych i dla tych, którzy dali sobie z nią spokój. Jest we mnie naturalne uznanie dla Lecha Wałęsy i dla wszystkich, którzy nigdy za swoje czyny nie otrzymali nagrody, ale też nie upominali się, bo przecież nie dla nagród i zaszczytów narażali się na nieprzyjemności. Mimo że to nie mieści się w obecnym standardzie politycznej poprawności, nie zapominam również o tych ludziach ówczesnej władzy, którym starczyło odwagi i determinacji, by tym razem nie przeciwstawiać się historii. Wszystkim bowiem światłym ludziom tamtych czasów towarzyszyła myśl,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 25/2005

Kategorie: Opinie