Pielęgniarki nikomu niepotrzebne?

Pielęgniarki nikomu niepotrzebne?

fot. Robert Wozniak / East News. Poznan 10.05.2017. Pielegniarki w Szpitalu Klinicznym Przemienienia Panskiego w Poznaniu.

– Ile można czekać, aż ktoś przyjdzie? – mruczy pod nosem pacjent, nie rozumiejąc, że pielęgniarka w Polsce to… zawód wymarły Wyobraźmy sobie taką sytuację w jednym z polskich szpitali: nieliczne pozostałe na dyżurze pielęgniarki uwijają się jak w ukropie (reszta koleżanek jest na zwolnieniach lekarskich, urlopach lub strajkuje). Opiekują się i cięższymi przypadkami, i marudnymi, nieraz wulgarnymi pacjentami. – Co ty mi wkłuwasz w rękę? Spier…! – krzyczy pacjent do pielęgniarki, która próbuje założyć mu wenflon. Przy innym łóżku pielęgniarka słucha pretensji chorego, który rano dostał trzy tabletki, a teraz tylko dwie, i to w innym kolorze. – Nie wiem, to zalecenie lekarza. Proszę jego zapytać – tłumaczy łagodnie kobieta. Musi być pokorna, bo nauczono ją w szkole, że jej zawód to służba. A łatwiej naskoczyć na personel medyczny, niż obrzucić epitetami lekarza. – Ile można czekać, aż ktoś przyjdzie? Gdzie te pielęgniarki? – mruczy pod nosem pacjent, nie rozumiejąc, że pielęgniarka w Polsce to… zawód wymarły. Przesada? Nie, bo braki kadrowe widać w placówkach w całym kraju. W Szpitalu HCP w Poznaniu w zeszłym miesiącu na oddziale internistycznym doszło do tego, że jedna pielęgniarka miała pod opieką 60 łóżek. W normalnej sytuacji dyżur powinno pełnić czterech pielęgniarzy i czterech opiekunów medycznych. Ale to problem nie tylko interny. I nie pojawił się nagle. – Pamiętam, że zdarzała się na naszym oddziale bardzo mała obsada. Na przykład dwie pielęgniarki na siedmioro ciężko chorych dzieci podłączonych pod respirator – wspomina Małgorzata Szubstarska, która przepracowała 20 lat na dziecięcym OIOM-ie w jednym ze szpitali wojewódzkich. Pielęgniarka w naszym kraju to ciągle zawód niedoceniany, służebny, traktowany na zasadzie: przynieś, wynieś, posprzątaj. A przecież pielęgniarki mają – to już chyba norma – wyższe wykształcenie, często wsparte wieloletnim doświadczeniem. Chociaż ich błąd kosztować może nawet życie, średnio zarabiają tyle, ile pracownicy Biedronki. Pielęgniarka, czyli omnibus Dawniej mówiło się na nie „siostro” lub „siostrzyczko”. Pielęgniarkom nie jest do śmiechu, chociaż wszyscy znamy dowcipy o nich i mamy w pamięci białe fartuchy oraz czepki. Pielęgniarki po 12-godzinnych dyżurach, także nocnych, nierzadko dorabiają w prywatnych klinikach i ośrodkach zdrowia. – O życie rodzinne i wspólne obiady jest trudno. Czas spędzony razem liczy się w godzinach. Nieraz trzeba zostać w pracy dłużej, zastąpić chorą koleżankę, do tego dochodzą wyjazdy po pacjentów transportem sanitarnym liczone w kilometrach albo nagłe wezwania – opowiada pielęgniarka Agnieszka Kowal. Oprócz tego, że opiekują się pacjentami na oddziałach szpitalnych, podają leki, obsługują specjalistyczną aparaturę, pielęgniarki są także psychologami – osobami, które powinny otaczać chorych opieką. Dotyczy to również dzieci. – Praca pielęgniarek to stykanie się z chorobą i śmiercią małych dzieci, noworodków. Nierzadko rodzice wypłakiwali mi się po śmierci dzieci. Stykaliśmy się przecież na co dzień z tymi małymi pacjentami, poznawaliśmy ich rodziny. Pamiętam zwłaszcza śmierć sześcioletniej Ani, chorej na nowotwór. Trzeba było zadzwonić do kapelana, wspólnie z mamą dziecka umyć ciało, dopomóc w wypełnieniu formalności. A przecież to ludzka tragedia i cierpienie – wyjaśnia Małgorzata. Nie ma wątpliwości, że ten zawód wymaga poświęcenia. Pielęgniarki zostają same ze stresem i trudnymi emocjami, przenoszą problemy z pracy do życia prywatnego. Trudno nie płakać w poduszkę, gdy na oddziale umiera pacjent. Bywa, że wręczane jako podziękowanie za opiekę czekoladki stają w gardle. „Jak mamy zostawić za drzwiami tyle negatywnych i pozytywnych odczuć? Ciężko wyjść i nie myśleć o tym, że zmarł nam pacjent, którego godzinę wcześniej odwiedziła rodzina i cieszyła się, że chyba dziś jest lepiej. Ciężko jest wyjść i nie myśleć o 88-letnim pacjencie, który wybudził się lepiej niż niejeden 30-latek, a na koniec dyżuru ze łzami w oczach dziękuje za opiekę i przeprasza, że nie może ucałować twojej ręki, bo musi leżeć. Ciężko jest nie myśleć o tym, że przez 12 godzin życie tych ludzi było w naszych rękach”, opisuje na blogu „W czepku urodzona” Weronika Nawara. – Pamiętam dyżur noworoczny od godz. 20 do 8 rano bez przerwy, non stop. Ogromna kolejka pacjentów. Życzenia noworoczne składane sobie z lekarzem podczas szycia palców u dłoni oderwanych w wyniku wybuchu petardy. Do tego kolejki pacjentów w okresie wakacyjnym,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 47/2018

Kategorie: Kraj