Śmierć Barbary Blidy – to już pięć lat Pięć lat po śmierci Barbary Blidy wciąż nie wiemy, jak zginęła, jak wyglądały ostatnie chwile jej życia ani co później wyczyniano w jej domu. Również nasza wiedza o tym, jak podejmowano decyzje o jej inwigilacji, a potem zatrzymaniu, jest zadziwiająco skromna. Znacznie więcej wiemy za to o państwie i o nas samych. Niewyjaśniona śmierć Barbary Blidy jest jak akt oskarżenia – wobec prokuratury, ABW, struktur państwa, partii politycznych. Dwa oblicza prokuratury Bez wątpienia pierwszym oskarżonym powinna być prokuratura. Sprawa Blidy pokazuje, jak niebezpieczne to narzędzie – i w gruncie rzeczy samowładne. Jeżeli przyjrzymy się działaniom prokuratorów, rzuca się w oczy ich nieskrępowana swoboda w interpretowaniu faktów. Ci prokuratorzy, którzy prowadzili śledztwo przeciwko Blidzie, wykazywali się wielką podejrzliwością, a z drugiej strony łatwowiernością. Byłą posłankę obciążały dwie osoby – Ryszard Zając i Barbara Kmiecik, zwana Alexis. Pierwszy już wcześniej dał się poznać jako osoba niewiarygodna, więc jego zeznania powinny być traktowane najwyżej jako punkt wyjścia do dalszych działań, do weryfikacji. A jednak brano je za dobrą monetę. Kmiecik, obciążając Blidę, de facto zapewniła sobie wyjście z aresztu i status świadka koronnego. Jej zeznania również powinny być wcześniej weryfikowane, bo w sposób naturalny narzuca się pytanie, czy nie mówi, żeby wyjść. Tymczasem nic z tych rzeczy! Przypatrzmy się z kolei pracy innej prokuratury, tej w Łodzi, która badała, czy wejście do domu Blidy odbyło się zgodnie z prawem i czy nie popełniono tam jakichś nieprawidłowości. A wątpliwości i pytania nasuwały się same. W toku prac sejmowej komisji śledczej dowiedzieliśmy się, że w momencie strzału agentka ABW stała obok Blidy na wyciągnięcie ręki (takie są jej zeznania). Wiemy, że strzał padł z nietypowej pozycji, od dołu, z lewej strony, choć Blida była praworęczna. Wiemy, że broń znalazła się pod szlafrokiem ofiary, choć szlafrok był przestrzelony. Wiemy, że broń ta została wytarta, nie ma na niej możliwych do identyfikacji odcisków palców. Wiemy też, że funkcjonariuszka ABW po wydarzeniu umyła ręce, więc nie można było zbadać, czy ma na nich ślady prochu. Kurtka zaś, którą dała do analizy, nie była tą, którą wówczas miała na sobie. To wszystko prowadzi do pytań: czy Barbara Blida zginęła w wyniku strzału samobójczego czy szarpaniny? Dlaczego zacierano ślady? A nie robili tego amatorzy, tylko funkcjonariusze tajnej służby… Tymczasem łódzka prokuratura nie dopatrzyła się w tym wydarzeniu niczego niepokojącego i sprawę umorzyła. Oto więc w jednej sytuacji prokuratorzy są nad wyraz podejrzliwi i na podstawie niezweryfikowanych informacji, w dodatku pochodzących od osób niewiarygodnych, potrafią formułować najcięższe oskarżenia. W drugiej zaś, nawet mając do czynienia ze śmiercią, nie dostrzegają niczego niepokojącego, wszystkie okoliczności tłumacząc na korzyść osób potencjalnie podejrzanych. Niczym najlepszy obrońca. Skąd te różnice? Dlaczego w pierwszym przypadku prokuratura wszystkie wątpliwości tłumaczy na niekorzyść osoby podejrzanej, a w drugim – na korzyść? Skąd się bierze tak wielka dowolność w jej działaniu? Na te pytania odpowiedzi nie ma. Tzw. zdrowy rozsądek podpowiada, że prokuratorzy katowiccy jak psy gończe rzucili się na Blidę, bo chcieli awansów i kariery, z kolei ci łódzcy dostali zaćmy, bo bronili kolegów. Poszanowanie prawa i porządku oraz moralność zeszły na plan dalszy. Żenujące były również zeznania przed komisją śledczą składane przez prokuratorów i funkcjonariuszy ABW. Jedni wyglądali na wystraszonych, drudzy nadrabiali butą, ale wszyscy sprawiali wrażenie dotkniętych ciężką amnezją. Najchętniej bowiem odpowiadali, że nie pamiętają. Jeżeli przyjąć te słowa za dobrą monetę, okazuje się, że państwo zatrudnia w prokuraturze i w ABW osoby chore lub niepełnosprawne intelektualnie. Państwo PiS Sprawa Blidy pokazała nam także mechanizmy państwa PiS. Gdy w prokuraturze katowickiej został powołany czteroosobowy zespół do walki z tzw. mafią węglową, jeden z prokuratorów zajmował się tylko Blidą, a drugi lewicą. Ich praca była na bieżąco kontrolowana. Tomasz Balas, prokurator pracujący przy tej sprawie, mówił wprost: „Samo zainteresowanie sprawą ze strony przełożonych, jak również ilość spotkań i merytorycznych rozmów były taką rzeczą nadzwyczajną, niespotykaną w innych sprawach, może z wyjątkiem Orlenu. Po raz pierwszy spotkałem się
Tagi:
Robert Walenciak