Pies z Dwoma Ogonami naprawia Węgry

Pies z Dwoma Ogonami naprawia Węgry

A man holds a banner depicting Hungarian Premier Viktor Orban, the reads "mini-prime minister" during a protest against Orban's policies regarding migrants in Budapest, Hungary, Friday, Sept. 30, 2016. Hungarians will vote Sunday in a referendum which Prime Minister Viktor Orban hopes will give his government the popular support it seeks to oppose any future plans by the European Union to resettle asylum seekers among its member states.(AP Photo/Vadim Ghirda)

Opozycja z lewej – komuniści. Opozycja z prawej – faszyści. Tylko Orbán może nas zbawić. I część ludzi w to wierzy. A w sumie to patologiczny system Lengyelek Wtedy w Budapeszcie, gdy Viktor Orbán przemawiał ze schodów Muzeum Narodowego, Polacy też byli. Przyjechała doroczna pielgrzymka na Węgry kierowana przez Kluby „Gazety Polskiej”. To była wizyta, jednak, trochę innego świata. Europy Wschodniej w Europie Środkowej. To było widać. To nie jest ocena – po prostu widać było, że świat na północ od Karpat, z tego przewiewu, przestrzału ze wschodu na zachód i odwrotnie, to jest jednak trochę inny świat niż ten ze starej, pohabsburskiej Europy Środkowej. (…) W Budapeszcie unosi się zaduch środkowoeuropejskiej piwnicy. Bez dwóch zdań. Po tych ulicach chodzili Polacy ubrani w karmazynowe płaszcze z wizerunkiem Chrystusa Króla. Byli, bez dwóch zdań, najbardziej egzotycznymi postaciami na tych burych, deszczowych ulicach. W środkowoeuropejskim ponurym Gotham wyglądali jak banda Jokera. Wokół muzeum gromadził się tłum. A właściwie dwa tłumy: jeden – zwolennicy Fideszu, drugi – przeciwnicy. Przeciwnicy krzyczeli, że Orbán jest dyktatorem. Podnosili w górę transparenty. Do jakiejś dziewczyny przyskoczył jeden z Polaków, wyrwał jej transparent, rzucił na ziemię, podarł. Zaiskrzyło, zakłębiło się. Podbiegli policjanci, rozdzielili ich. Polak odszedł w stronę swoich, zadowolony, bujający się. Zwycięski. Ci w płaszczach rozdawali wśród Węgrów, tych proorbánowskich, tłumaczone na węgierski ulotki wzywające do intronizacji Chrystusa na węgierski tron świętego Stefana. Węgrzy robili wielkie oczy, brali ulotki, pokazywali sobie wzajemnie i starali się zbyt głośno nie chichotać. Budapeszt Budapeszt wygląda tak, jakby nigdy nie trzeba tu było niczego zmieniać. Kamienice jak były odrapane i brudne od kurzu i spalin, tak są. Szyldoza jest, jaka była. Tu jakiś mały sklep z butami, tam ubrania, tam kebab, tam McDonald. Váci utca i okolice z kolei są odpicowane, ale zawsze były. Nie pamiętam Budapesztu z czasów komunizmu, ale z okresu po roku 1989 już tak. Wtedy także po Váci chodzili alfonsi i naganiali do burdeli. No money, no honey, no pussy. Zresztą to odpicowanie Váci i innych ulic w samym centrum ma w sobie jakiś brudek, patynę. Tak samo jak w miastach Zachodu, gdzie nie trzeba nic nikomu udowadniać, jak, powiedzmy, w takiej Polsce, krajach bałtyckich, Słowacji czy nawet Czechach. (…) Budapeszt nie miał specjalnej potrzeby się zmieniać. Budapeszt tak naprawdę stał się tym wielkim Budapesztem pod koniec XIX w. Wtedy kiedy Austria stworzyła razem z Węgrami dualistyczną monarchię i trzeba było zbudować miasto, które mogłoby konkurować z Wiedniem. Więc budowano. Kompleks Niemiec czy Austriaków był silny. W Austrii na poziomie ulicy funkcjonowała pogarda dla Węgra-Huna, tak, tutaj od zawsze działał ten bydlęcy mechanizm każący każdego oddalonego od centrum traktować z pobłażaniem, tym bardziej więc trzeba były udowadniać. I budować. Parlament, mosty, pałace, budynki, aleje. Wszystko to schodzi do Dunaju w pięknym spięciu kompozycji. Żyć i dostać oklep w Budapeszcie I jeszcze turystyka. Potworna VII Dzielnica pełna pułapek w formie knajp i taksiarzy, których lepiej unikać. Kiedyś nie uniknęliśmy i mój kolega skończył w szpitalu z drgawkami i urazem czaszki. W sumie mogłoby to się zdarzyć wszędzie. W Krakowie np. dodatkowo mógłby dostać maczetą. Ale tam, pośrodku ponurego kamienicowia, miało to w sobie wszystkie cechy osiedlowej rozróby. (…) Jechaliśmy do szpitala, a miasto się budziło po ciężkiej nocy, pijane jeszcze. (…) Wjechaliśmy na piętro, na którym kolegę położono, a on ocknąwszy się, bredził trzy po trzy, co sprawiało, że dostawaliśmy dreszczy z przerażenia. To było wysokie piętro i widziało się z niego całą tę piękną panoramę Budapesztu, ten wielki omam, miraż, te mosty, Parlament i budziański zamek schodzący do szerokiej rzeki, Wzgórze Gellerta i dalsze wzgórza, ale nie robiło to na mnie wrażenia, bo ten mirage occidental znałem już dobrze od samego dołu i – nic nie poradzę – nie potrafiłem go umiłować. (…) Budapeszt jest ciężki i umiem się po nim tylko boleśnie obijać. Ale jedno trzeba przyznać: w Budapeszcie z poziomu ulicy cały ten węgierski konserwatywny orbánizm jest niewidoczny. W sklepach sprzedają humus, tani i dobry, są ścieżki rowerowe, po ulicach nie chodzą łyse karki, które wyglądają jak

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 25/2017

Kategorie: Reportaż