Piętnować i Szczuć, tak się PiS powinno czytać

Piętnować i Szczuć, tak się PiS powinno czytać

Nieopatrznie, od wielu, wielu miesięcy tego nie robiłem, obejrzałem fragment „debaty” sejmowej w czwartek, 15 czerwca. Prawo i Sprawiedliwość ustami posła Jarosława Kaczyńskiego wykonało wrzutkę przedwyborczo-uchwałowo-przykrywkową (niecichnące głosy sprzeciwu po śmierci ciężarnej Doroty w nowotarskim szpitalu), proponując i potem przegłosowując uchwałę w sprawie przeprowadzenia w Polsce referendum na temat relokowania migrantów w ramach Unii Europejskiej. Unia Europejska, przy sprzeciwie Polski i Węgier, na początku czerwca w Luksemburgu podjęła decyzję o wprowadzeniu mechanizmu tzw. obowiązkowej solidarności, co miałoby polegać na obowiązku przyjmowania przez poszczególne kraje konkretnych grup imigrantów docierających do Europy m.in. przez Maltę i Włochy. Niepodporządkowanie się takiemu rozwiązaniu miałoby pociągać za sobą karę w wysokości 20 tys. euro za każdą nieprzyjętą osobę. PiS, które ostatnio jest w wyraźnej defensywie politycznej (udany i liczny marsz opozycji 4 czerwca, polityczne wrzenie po śmierci ciężarnej w nowotarskim szpitalu zarządzanym przez pisowskiego aparatczyka, fakt powrotu do sądu sprawy ministrów Kamińskiego i Wąsika – po decyzji Sądu Najwyższego), a także wystrzelało się z politycznej amunicji, musiało szukać na gwałt pomysłu na poprawę notowań. Padło na spécialité de la maison tej formacji: szczucie na jakąś grupę społeczną bez oglądania się na konsekwencje, łamanie prawa, o zwykłej ludzkiej przyzwoitości nie wspominając. Pod pretekstem uzgodnień luksemburskich padło na uchodźców i politykę europejską wobec ich pojawiania się i obecności. PiS już taką nienawistną, opartą na kłamstwach, fałszywych informacjach, natężeniu propagandowym i faszystowskiej argumentacji (w wykonaniu zresztą samego Jarosława Kaczyńskiego, który straszył „pasożytami w organizmach uchodźców groźnymi dla Polaków”) kampanię prowadziło w 2015 r. Niestety, uważa się, że uruchomienie tej spirali nienawiści wówczas zadziałało, Polacy dali się oszukać i nastraszyć, i m.in. w konsekwencji tego PiS wygrało wybory. Wszystko wskazuje na to, że oglądamy powtórkę z rozrywki, choć najprawdopodobniej paleta „celów” politycznych będzie pokaźniejsza (najszerzej rozumiane środowiska LGBT, lewica, „rosyjscy szpiedzy”). W tle nic nieznaczącej uchwały Sejmu (dla decyzji europejskich) tkwi podobno zamysł, żeby referendum przeprowadzić w dniu samych wyborów parlamentarnych, co sprawiłoby, że cała kampania wyborcza zdominowana zostałaby po raz kolejny abstrakcyjnym, wydumanym, spreparowanym problemem, budzącym lęki, obawy i niechęć Polaków, a nie realnymi kwestiami, jak inflacja, stan opieki zdrowotnej, edukacji, afery rządowo-polityczne PiS. A wszystko to okraszone napędzaniem klimatu grozy wojennej i wypinaniem pisowskiej piersi w obronie „bezpieczeństwa” Polaków. Oglądałem po raz kolejny z niewyobrażalnym zdumieniem, jak po deklaracjach Kaczyńskiego w oratorsko-chamski bój – niczym psy gończe spuszczone ze smyczy – ruszają natychmiast kolejni posłowie PiS, Konfederacji i innych tam przytuleńców. Już odwykłem od tego bezpośredniego kontaktu z wrzaskiem i ujadaniem, od antyniemieckiej rozhisteryzowanej retoryki wymierzonej głównie w Donalda Tuska. W spektaklu, obok posłów, ministrów, wziął też bardzo aktywny udział dawny doradca ekonomiczny szefa Platformy – obecnie premier pisowskiego rządu – Mateusz Morawiecki. Zalecał Tuskowi umiejętność mówienia nein, a nie tylko danke i spasiba, perorował: „Tu jest Sejm, a nie Bundestag” – cokolwiek miałoby to znaczyć. W czasie tych gorących minut „pyskówki” w parlamencie swoją własną grę forsował poseł Grzegorz Braun. Autor niedawnego, „pogromowego” w swej istocie, zakłócenia wykładu prof. Jana Grabowskiego na temat bolesnych, przemocowych relacji polsko-żydowskich w czasach Zagłady, tym razem, podejmując kolejne próby dotarcia do sejmowej mównicy, usiłował zlustrować Mateusza Morawieckiego. Zadawał pytanie, czy był on zarejestrowanym współpracownikiem STASI, politycznej policji NRD w latach 80. Przy okazji udzielania przez wiceministra zdrowia Waldemara Kraskę wyjaśnienia na temat okoliczności śmierci ciężarnej pacjentki w szpitalu w Nowym Targu rozgorzał gorący, jak zwykle, spór o aborcję i traktowanie kobiet. Posłanka lewicy Katarzyna Kotula stwierdziła: „Potrzebujemy Ministerstwa Zdrowia, które ma sumienie, ale nie klauzulę (sumienia)”. Ta kampania wyborcza nie będzie chyba miała chwili oddechu. Będzie trująca, hałaśliwa, niemerytoryczna, chamska, agresywna. Widać, że to walka formacji rządzącej o życie, a przynamniej o życie na wolności, bez wyroku. Może liczą, że na wsadzeniu za kraty Wąsika i Kamińskiego się skończy. Tak czy owak – żal mi nas. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 25/2023

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz