ŁKS i Widzew podniosły się z upadku i znów rozpalają emocje kibiców Drużyny z Łodzi dawno nie budziły takiego zainteresowania reszty kraju. Łódzki Klub Sportowy w efektownym stylu awansował do Ekstraklasy, w której ostatnio grał w 2012 r., Widzew – w niewiarygodnych okolicznościach utknął dwie ligi niżej. Te spektakularne historie przypomniały o istnieniu klubów, których mozolną odbudową od paru lat żyją tysiące mieszkańców Łodzi i okolic. Łódź zmierza na dno Oba zespoły zajmują ważne miejsce w historii polskiego sportu. Widzew zapisał się w niej europejskimi sukcesami drużyny z początku lat 80., z Józefem Młynarczykiem, Władysławem Żmudą, Włodzimierzem Smolarkiem i Zbigniewem Bońkiem. ŁKS szczyci się m.in. 65 sezonami w najwyższej klasie rozgrywkowej – dłuższy staż mają w niej tylko Legia Warszawa, Wisła Kraków i Ruch Chorzów. Ostatnim złotym okresem łódzkiej piłki była jednak końcówka ubiegłego wieku, kiedy najpierw dwukrotnie widzewiacy, a następnie ełkaesiacy zdobywali tytuł mistrzowski. Późniejsze lata przyniosły coraz słabsze wyniki na boisku, od których jeszcze bardziej frustrujące były wieczne problemy finansowe i organizacyjne oraz kompromitujący stan zaplecza treningowego i stadionów. Chodzenie na mecze stało się w Łodzi rozrywką dla masochistów. W 2013 r. upadła spółka zarządzająca ŁKS, grającym wówczas na zapleczu Ekstraklasy, czyli w I lidze, a w 2015 r. identyczny los spotkał drugoligowców z dawnego Robotniczego Towarzystwa Sportowego. Polski Związek Piłki Nożnej wyraził wówczas zgodę na przejęcie tradycji zasłużonych klubów przez Akademię Piłkarską ŁKS oraz nowo powołane przez kibiców Stowarzyszenie Reaktywacja Tradycji Sportowych Widzew Łódź. Ceną za ten sposób ucieczki od długów było dla obu drużyn „cofnięcie” na piąty poziom rozgrywek. W IV lidze niedawni mistrzowie Polski musieli walczyć o punkty z zespołami z Paradyża, Zgierza czy Pajęczna. Paradoksalnie to wtedy w serca łódzkich miłośników futbolu wstąpiła nadzieja, że „jeszcze będzie przepięknie”. Wszystkie ręce na pokład Widzew nie miał pieniędzy ani nawet stadionu – samorząd właśnie go zburzył, by na jego miejscu zbudować nowy. Dzięki zrzutce kilkunastu łódzkich przedsiębiorców mimo wszystko RTS udało się przystąpić do sezonu. – Reaktywację cały czas wspieraliśmy również my, zwykli kibice. Także finansowo: w latach 2015-2016 w ramach akcji Wielka Orkiestra Widzewskiej Pomocy, która zresztą trwa do dzisiaj, zebraliśmy ponad 214 tys. zł, głównie na szkolenie młodzieży – podkreśla Michał, urzędnik. – Bez oddolnej mobilizacji fanów i lokalnego biznesu klub by nie przetrwał – przekonuje dr Wojciech Woźniak, łódzki socjolog od lat zakochany w drużynie z al. Piłsudskiego. Piłkarze zrewanżowali się kibicom awansem do III ligi. Po półtora roku tułania się po wynajętych boiskach, w marcu 2017 r., Widzew miał po raz pierwszy zagrać na nowym obiekcie. Rozsądek podpowiadał, że 18-tysięcznik będzie świecił pustkami, skoro w ostatnim sezonie w Ekstraklasie piłkarzy w czerwonych koszulkach dopingowało średnio 4479 widzów. Tymczasem na wszystkie 15 310 karnetów, które trafiły do dystrybucji, błyskawicznie znaleźli się nabywcy. Tylu abonamentów nigdy nie udało się sprzedać nawet klubom grającym trzy ligi wyżej. – Od tamtego czasu kilka razy poprawiliśmy ten rekord. Chętnych do oglądania Widzewa na żywo jest więcej niż miejsc na trybunach – mówi Michał. Na mecze chodzą całe rodziny, niemało osób specjalnie przylatuje z zagranicy. – Wrócili i ściągnęli swoje dzieci, krewnych i znajomych ludzie, którzy wykruszali się na różnych etapach beznadziei w dwóch ostatnich dekadach. Widzewski mit jakimś cudem nie tylko przetrwał, ale i zawładnął wyobraźnią kolejnych pokoleń. A przecież wielu fanów urodziło się już po naszym ostatnim zwycięstwie nad Legią. Im kibicowanie Widzewowi nie miało prawa kojarzyć się z niczym przyjemnym – uśmiecha się Woźniak. Na frekwencję nie wpłynęły nawet brak awansu do II ligi za pierwszym podejściem czy fatalne wyniki tej wiosny. Jacek Burski, kolega Woźniaka z Instytutu Socjologii UŁ, który we wrześniu będzie bronił doktoratu poświęconego kibicom ŁKS, zaznacza, że także oni zaangażowali się w odbudowę klubu. Podkreśla przy tym, że biało-czerwono-białej społeczności, której też jest członkiem, udało się wypracować zdrowy podział praw i obowiązków. Przypomina, że Legia czy Lech bywają zakładnikami swoich radykalnych fanów, a kibolski gang