Liczba obcokrajowców w polskiej lidze to głównie efekt zdolności perswazyjnych menedżerów, a nie umiejętności zawodników Jeszcze nie tak dawno zatrudnienie zagranicznego piłkarza wywoływało kibicowską euforię – wierzyliśmy, że „nasz” Argentyńczyk czy Brazylijczyk będzie drugim Ronaldem lub chociażby kolejnym Olisadebe. Dziś nastroje są trochę inne, bo co trzeci zawodnik biegający po boiskach Ekstraklasy jest obcokrajowcem. Liczba ta ciągle wzrasta i oczywiście nie byłoby w tym nic złego, gdyby podnosił się również poziom, ale tak nie jest. Problem jest zakorzeniony głęboko w mentalności piłkarskich decydentów – brakuje długoterminowej myśli i profesjonalizmu. Dlaczego więc kiedy wielcy światowego futbolu stawiają na piłkarską wielokulturowość, wychodzi im to na dobre? Kluby T-Mobile Ekstraklasy zatrudniają obecnie 140 obcokrajowców różnych narodowości. Dominują nasi południowi sąsiedzi oraz piłkarze z Bałkanów. Sporo jest też Brazylijczyków czy graczy z krajów afrykańskich. Problem leży jednak nie w ilości, ale w jakości. Od kilku lat polityka polskich klubów (nie wyłączając potentatów – Legii, Wisły czy Lecha) przypomina nie tyle grę w piłkę, ile loterię. Masowe zaciągi zagranicznych piłkarzy to transfery głównie nieudane lub bardzo nieudane, zaledwie pojedynczy gracze okazują się prawdziwymi perełkami. Dla polskiej piłki są to toksyczne transakcje, za które nikt nie chce brać odpowiedzialności. Nie ma w tym nic dziwnego, dyrektorzy sportowi muszą się przystosować do życia w chorej rzeczywistości panującej na klubowych korytarzach. Piłkarscy decydenci stworzyli swego rodzaju błędne koło – prezesi i menedżerowie żądają gigantycznych sum za przeciętnie utalentowanych Polaków. Tym samym odpychają potencjalnych kupców z polskiej ligi, zmuszając ich do przeszukiwania rynków zagranicznych. Menedżerski kapitalizm Nie ma tutaj miejsca dla prawdziwych fachowców, którzy są w stanie realnie ocenić potencjał kandydata. Liczy się menedżer i jego znajomości. – Liczba obcokrajowców w Polsce to głównie efekt zdolności perswazyjnych menedżerów. Wpychają do klubów piłkarzy niemających odpowiednich umiejętności do gry w Ekstraklasie, prezesi im wierzą i inwestują w tych zawodników, zamiast skupić się na rozwijaniu siatki ekspertów wyszukujących graczy z niższych lig – mówi Stefan Białas, były piłkarz i trener Legii oraz ekspert od ligi francuskiej. – W naszych realiach wystarczy strzelić 10 goli w 30 meczach i jest się piłkarzem rozchwytywanym. Cena natychmiast rośnie niebotycznie – dorzuca Tomasz Kowalczyk, dziennikarz Programu I Polskiego Radia. – Ta sytuacja jest niezrozumiała. Jakub Świerczok trafił z Polonii Bytom do Kaiserslautern tylko z powodu zaporowych cen dyktowanych przez śląski klub. To nieporozumienie, ten chłopak powinien się oswoić z Ekstraklasą, dopiero później wypłynąć do Bundesligi, w której dziś radzi sobie średnio – twierdzi Kowalczyk. W 2009 r. głośno było o Dawidzie Nowaku, napastniku GKS Bełchatów, który po udanym sezonie zwrócił uwagę Legii Warszawa. Górniczy klub, świadomy potencjału finansowego właścicieli Legii, za swojego piłkarza zażądał kosmicznej sumy miliona euro. Co oczywiste, Legia racjonalnie oceniła wartość napastnika i nie zgodziła się na tę kwotę. Za nieco mniejsze pieniądze stołeczny klub sprowadził Hiszpana Mikela Arruabarrenę, co jednak okazało się kompletnym niewypałem. Niestety, ten schemat ciągle działa i ma się bardzo dobrze. Dzisiaj Nowak nadal gra w broniącym się przed spadkiem Bełchatowie i częściej niż na boisku bywa w gabinecie lekarskim. Teraz zestawienie miliona euro i Nowaka w jednym zdaniu budzi już tylko śmiech i pokazuje absurdalne relacje między prezesami polskich klubów. – Kiedy przyszedłem do Borussii Dortmund, od razu zrozumiałem, że tutaj obcokrajowiec musi być znacznie lepszy niż zawodnik z Niemiec. Inaczej nie ma szans na grę w pierwszym składzie. Oni promują swoich, nie zamykając jednocześnie drogi piłkarzom z zagranicy – mówił po pierwszym sezonie w Niemczech Jakub Błaszczykowski. Podobnie wygląda sytuacja właściwie w każdym kraju na zachodzie Europy. Wzorem do naśladowania dla całego świata jest szkoła holenderska, która ze względu na niewielki kapitał ludzki pozyskuje i szlifuje obcokrajowców. Były trener Wisły Kraków, Holender Robert Maaskant, długo nie mógł się odnaleźć w naszej rzeczywistości. Zmuszony był do sprowadzenia piłkarzy z zagranicy, z którymi zdobył mistrzostwo. W kolejnym sezonie było już jednak znacznie gorzej. Brakowało im identyfikacji z klubem, a po nieudanym podejściu do Ligi Mistrzów zaczęli myśleć o opuszczeniu Krakowa. – Oczywiście,
Tagi:
Paweł Korzeniowski