Kalendarz panującej medialnie, politycznie i mentalnie w Polsce konserwy prawicowej jest nieskomplikowany. Tuż po celebrze mitu powstania warszawskiego nadchodzi rocznica tzw. bitwy warszawskiej – obecnie obchodzona jako Święto Wojska Polskiego. Przy tej okazji można za jednym zamachem uprawiać mitomanię na kilku poziomach: upowszechniać mesjanistyczno-nacjonalistyczną wizję Polski jako przedmurza chrześcijaństwa i obrońcy Europy przed czerwoną zawieruchą, przy udziale biskupiego kropidła głosić klerykalne przypowieści o cudzie Matki Boskiej, która jako najbardziej znana Polka (przynajmniej w pewnych kręgach) ochroniła kraj nad Wisłą przed rewolucją, manifestować antyrosyjską obsesję i w końcu uprawiać militarną propagandę na rzecz wojska, które według oficjalnych wersji nigdy nie zabija, lecz zawsze broni. Czasami nie wiadomo, kogo przed kim – jak w Iraku i w Afganistanie – ale władza zawsze twierdzi, że „broni pokoju i demokracji”.Później mamy jeszcze wrzesień, w którym rocznica rozpoczęcia II wojny światowej i potępienie faszyzmu od wielu lat w Polsce są mniej ważne niż data 17 września. Przy tej okazji znowu można dać upust antykomunistycznym hasłom i postawić znak równości między faszyzmem i komunizmem. W tej scenerii Auschwitz jako miejsce zbrodni narodów całego świata staje się mniej istotny niż Katyń.Po wrześniu następuje 11 listopada, kiedy nacjonaliści okupują polskie ulice, urządzając co jakiś czas burdy pod hasłami miłości do ojczyzny i nienawiści do niewłaściwie myślących rodaków, którzy w opinii „prawdziwych Polaków” nie zasługują na to miano.Wczesną wiosną zostaje jeszcze ukłon w stronę „żołnierzy wyklętych”, którzy co prawda mordowali i zabijali, ale jak się okazuje po latach, robili to ze szlachetnych pobudek i w imię wyższych racji. Dlatego dziś zasługują na cześć i chwałę w przeciwieństwie do zabijanych przez nich po wojnie chłopów uczestniczących w reformie rolnej, żołnierzy Armii Ludowej czy sympatyków lewicy komunistycznej. Tak w skrócie wygląda kalendarz polskiej konserwy. Został on stworzony w minionych latach przy bierności, a często cichym wsparciu parlamentarnej lewicy. Chęć akceptacji przez nowy system była w szeregach oficjalnej lewicy większa niż próba budowania własnej tożsamości. Dziś zbieramy tego plony.Zatrzymajmy się na chwilę przy 15 sierpnia. Bo to dobra ilustracja do ukazania bliskich związków między wojskiem i Kościołem. Związek kadzidła i karabinu to nie tylko polska specjalność. W historii wielokrotnie dochodziło do święcenia armat i zbroi do walki z „niewiernymi”. Również papież Pius XI, podpisując konkordat z III Rzeszą, błogosławił żołnierzy Wehrmachtu, którzy z napisem na pasie „Gott mit uns” bronili Europy przed zalewem komunizmu. Dziś także nie brakuje kapelanów w wojsku i na trybunach podczas rocznicowych defilad armii.Jak pisał Erving Goffman – znany amerykański socjolog – w instytucjach totalnych „rozpoczyna się pasmo poniżeń, degradacji, upokorzeń i profanacji Ja. Bezustannie się je zawstydza i wyśmiewa. Procesy udręczania czyjegoś Ja to dość powszechny wzorzec funkcjonowania instytucji totalnej”. Obok więzień, szpitali psychiatrycznych, klasztorów do opisów instytucji totalnych pasuje również armia i zakon kościelny. Jednostka jest niczym, instytucja jest wszystkim. Ścisła hierarchia, brak miejsca na samodzielne myślenie, tępi nadzorcy – te cechy upodabniają wojsko do Kościoła.Ruch Wolność i Pokój namawiał w latach 80. do wysyłania książeczek wojskowych na adres Ministerstwa Obrony Narodowej w proteście przeciwko obowiązkowej służbie wojskowej. Dziś nic złego by się nie stało, gdyby minister Siemoniak też dostał na swoje biurko odesłane książeczki wojskowe w proteście przeciwko misjom okupacyjnym i absurdalnym wydatkom na zbrojenia.Jak mawiał szef MSZ w filmie „Francuski minister”: „Co to jest NATO? Awantura co lato”. Ewentualnie: „NATO – bzdura na bogato”. To określenie dobrze pasuje do zarzynania budżetu państwa zakupami zabawek dla generałów. Ponad 130 mld zł wydatków na wojskowy złom w czasach, kiedy nie ma pieniędzy na służbę zdrowia czy naukę, to nie tylko przejaw arogancji i głupoty elit władzy, ale wręcz zachęta do społecznego protestu. Może w rządzie pojawiłaby się jakakolwiek refleksja na temat priorytetów społeczeństwa? Choć przecież tak wiele nie można jednak wymagać od władzy. 100 lat po wybuchu I wojny światowej warto jednak wciąż przypominać, że zbrojenia nigdy nie służą ludziom, lecz zawsze są elementem uprawiania polityki wąskich elit. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint