Od wielu tygodni obserwujemy w polskich mediach kampanię zachęcającą do walki zbrojnej z Moskwą. Centrala wydała rozkaz i wszyscy mówią jednym tonem. Wzorów i podpowiedzi dostarcza telewizja państwowa. Jedna z prezenterek oficjalnej propagandy, Maria Stepan z państwowych „Wiadomości” telewizyjnych kierowanych przez Piotra Kraśkę, stwierdziła wprost, że konflikt na Ukrainie to wojna polsko-rosyjska. Nie wiem, w czyim imieniu wypowiadała te bzdury, ale jak widać, atmosfera osiągnęła taki poziom szaleństwa, że już nikogo to nie dziwi. Czy to zwykły koniunkturalizm, czy też brak jakiejkolwiek wiedzy i wyobraźni społecznej?Jacek Saryusz-Wolski, europoseł PO, pytany przez dziennikarza o wysyłanie przez Polskę broni na Ukrainę, stwierdził, że tak jak oficjalnie nie ma Rosjan na Ukrainie, tak również Polska nie dostarcza tam broni. Pytanie, kogo chciał przechytrzyć i wprowadzić w błąd: rosyjski rząd czy opinię publiczną w Polsce. Społeczeństwo powinno mieć jasną informację, na co rząd wydaje publiczne pieniądze. I poseł Saryusz-Wolski żadnej łaski nie robi. A wysyłanie broni w rejon konfliktów zbrojnych jest raczej wątpliwą metodą zaprowadzania pokoju.Żądania zwiększenia wydatków na wojsko do poziomu 2% PKB, w sytuacji kiedy wydatki na naukę i badania regularnie maleją, sprowadzają Polskę do poziomu autorytarnych państw Trzeciego Świata. Tam lokalni bonzowie wydają pieniądze na zbrojenia, kiedy szpitale nie mają lekarstw, a ludność często nie dojada. Ten standard powoli zaczyna obowiązywać w krajach peryferyjnego kapitalizmu, takich jak Polska czy zadłużona po uszy Grecja, która bynajmniej nie rezygnuje z zakupów zabawek dla wojska. Aż dziw, że nikt nie podnosi tego absurdu. Czy jesteśmy aż tak zależni w polityce zagranicznej od amerykańskiego Wielkiego Brata, że nie wolno nawet pewnych spraw i problemów omawiać w sposób neutralny na forum publicznym?Bezalternatywna rzeczywistość w polityce gospodarczej istnieje w Polsce od czasów Balcerowicza. Teraz okazuje się, że w sprawach polityki zagranicznej też ma obowiązywać bezrefleksyjna jednorodność – można tylko wybierać między rusofobią w wersji hard w wykonaniu PiS a rusofobią w wersji soft rządu PO. Próba zrozumienia bardziej złożonych interesów i racji w konflikcie ukraińskim jest odbierana jako coś podejrzanego. Miejsca na racjonalność w takich warunkach zaczyna brakować.Oczywiście wywoływanie sztucznej histerii i podsycanie atmosfery zagrożenia nie tylko sprzyja odwracaniu uwagi od realnych problemów w Polsce, ale też staje się wygodnym sposobem sprawowania władzy. Gdyby nie skuteczne zarządzanie strachem przez PO i granie konfliktem ukraińskim, partia Tuska osiągnęłaby dużo gorszy wynik w wyborach do europarlamentu. Konflikt ukraiński był też mocnym wsparciem dla zabiegów Tuska w walce o fotel przewodniczącego Rady Europejskiej.Społeczeństwo polskie nie ma jednak żadnego interesu w tym, aby państwo angażowało się tak jednostronnie w wydarzenia na Ukrainie albo zabiegało o tworzenie baz wojskowych obcych armii na naszym terytorium. To nie zwiększy lokalnego bezpieczeństwa, wręcz przeciwnie – w czasie realnego konfliktu bazy te wraz z otoczeniem byłyby głównym celem zmasowanego ataku.Warto też wyciągać wnioski z nie tak dawnych decyzji o wysyłaniu polskich wojsk w misjach „stabilizacyjnych” do Iraku i Afganistanu. Skutki amerykańskiej polityki widać dziś w całej okazałości – armia amerykańska, a wraz z nią m.in. wojsko polskie tak intensywnie walczyły o pokój, że do dziś leje się tam krew. A cały region Bliskiego Wschodu stał się olbrzymim obszarem chaosu z setkami milionów cierpiących ludzi.Kiedy kończyła się zimna wojna, establishment amerykański martwił się, co będzie nakręcało biznes w Stanach, jeśli wydatki na zbrojenia się zmniejszą. Przez pewien czas mówiono o podboju kosmosu. Później pojawiło się hasło globalnej wojny z terroryzmem. Do dziś pozwala ono ożywiać koniunkturę gospodarczą w USA i masowo inwigilować obywateli. Jaki jednak interes ma Polska w byciu państwem frontowym w tej części Europy? Wcześniejsza propaganda prawicowa mówiła, że Polska ma być przedmurzem chrześcijaństwa. Dziś jednak staje się przedmurzem frontu wschodniego, którego celem jest nie pomoc Ukrainie, ale polityczne i gospodarcze osłabienie Rosji w porządku światowym oraz upokorzenie Rosjan. Gdyby chodziło o pomoc ukraińskiej gospodarce i cierpiącym ludziom, Zachód wpompowałby tam miliardy euro, ale na Ukrainie nie ma tak jak w Grecji niemieckich niespłaconych kredytów i banków. Polski rząd zaś organizowałby pomoc humanitarną, a nie myślał o wysyłaniu broni na Ukrainę.Czy poza odgrywaniem roli rezerwuaru taniej siły roboczej Polska dodatkowo ma się stać poligonem, na którym rozgrywane są interesy mocarstw? Czy obecna władza poniesie za to odpowiedzialność i zostanie rozliczona ze skutków takiej polityki?