Ostatnie krucjaty moralne, które zdominowały życie publiczne w Polsce i zupełnie przykryły istotniejsze problemy zwykłych ludzi, miały kilka wspólnych cech. Bez względu na to, czy chodziło o walkę z pijanymi kierowcami, zwalczanie gender czy o spektakl „politycy i media walczą z bestiami”, wytwarzane było histeryczne poczucie zagrożenia. Atmosfera ta zazwyczaj sprzyja manipulowaniu opinią publiczną i wymuszaniu zgody na zaostrzanie i tak już represyjnego polskiego prawa. Jednocześnie przy takich okazjach narzuca się fałszywe myślenie, że zmiana przepisów zmieni realną sytuację i rozwiąże wszelkie problemy. To oczywiście zupełna naiwność i skrajna głupota. Prawo jako instytucja samo w sobie nie zmienia rzeczywistości, lecz raczej utrwala reguły status quo. Ale już sam społeczny proces działań na rzecz zmiany prawa jest ciekawą przestrzenią do obserwacji ukrytych interesów tych, którzy stoją na czele „krucjat moralnych”. Jak słusznie zauważa amerykański socjolog Howard Becker, jest rzeczą ciekawą, że „większość rozważań na temat dewiacji i zła dotyczy ludzi, którzy łamią reguły, a nie tych, którzy je tworzą i egzekwują”. Tymczasem warto postrzegać każdą dewiację jako „produkt procesu interakcji między ludźmi, z których część w imię własnych interesów tworzy i egzekwuje reguły uderzające w innych ludzi, którzy w imię własnych interesów popełnili czyny zaetykietowane jako dewiacyjne”. Za twórcami prawa nie tylko stoją cyniczne interesy polityczne, ale również pojawiają się interesy finansowe. Część twórców prawa i nowych misyjnych reguł kieruje się prawdziwym, etycznym oburzeniem i dostrzega wokół przytłaczające, bezwarunkowe zło. Ta część moralizatorów jest równie niebezpieczna, bo dla niej wszelkie środki są uzasadnione (łącznie z ograniczaniem praw obywatelskich), by przeciwstawić się na nowo zdefiniowanemu złu. Reformatorzy moraliści niczym krzyżowcy są żarliwi i zaślepieni w swojej wierze w zbawianie świata od czyhającego zła. Kiedy jednak ich krucjata odniesie sukces, czują się zagubieni – zmiana prawa zgodnie z oczekiwaniami pozbawia krzyżowca moralistę zajęcia. „Taki człowiek nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić, może uogólnić swoje zainteresowanie i znaleźć nowe źródło niepokoju, nowe zło, któremu należy jakoś przeciwdziałać. Staje się zawodowym odkrywcą krzywd, które należy naprawić, sytuacji, które wymagają nowych reguł”, twierdzi Becker. Jak nie zagrożenie dilerami narkotykowymi, to bestie na każdym kroku. Jak nie kluby go-go pod kościołem, to przynajmniej sklep z alkoholem w pobliżu szkoły. Zawsze jakieś zło się czai. Działacze PiS, funkcjonariusze Kościoła i cała prawica narodowa z czujną posłanką Kempą i z czystym moralnie jak łza Zbigniewem Ziobrą na czele wiedzą o tym najlepiej. Główną konsekwencją udanej krucjaty jest zmiana prawa. To jednak nie wszystko. Kiedy krucjata się instytucjonalizuje, często pociąga to za sobą tworzenie specjalnych organizacji i powoływanie urzędników, którzy stoją na straży – już nie jako pospolite ruszenie, ale oficjalny urząd – egzekwowania nowych praw i zakazów. Tak jak rynkowy i polityczny sukces sekty oznacza powstanie oficjalnego Kościoła, ostatecznym produktem każdej udanej krucjaty moralnej są siły policyjne. Zdelegalizowanie w Stanach Zjednoczonych na początku XX w. narkotyków oczywiście nie rozwiązało problemu narkomanii, ale poza stworzeniem czarnego rynku środków odurzających zbudowało nową, potężną instytucję: Federalne Biuro ds. Narkotyków z olbrzymim budżetem. W Polsce działa ten sam mechanizm. Polityczny wrzask PiS i chęć zwalczania „układów”, korupcji i całego zła stworzyły Centralne Biuro Antykorupcyjne i różnego rodzaju policyjne komórki do walki z korupcją. PiS straciło władzę, ale instytucje i strażnicy krucjaty pozostali. Ich budżety nie maleją, lecz rosną. Egzekutorzy prawa zazwyczaj nie przywiązują się do treści reguł, gdyż reguły się zmieniają – zachowanie, które kiedyś było karalne, teraz jest legalne i odwrotnie: coś, co było kiedyś dopuszczalne, teraz staje się zbrodnią. Egzekutorów reguł nie interesuje ich treść, ale sam fakt istnienia reguł – to one dają im pracę, zawód i zarobek. Jak każda instytucja biurokratyczna strażnicy reguł muszą uzasadniać sens swojego istnienia. Dlatego wciąż muszą przypominać i demonizować problem, który dzięki ich służbie miał być rozwiązany. Kiedy starają się o fundusze z budżetu państwa, prowadzą z opinią publiczną podwójną grę: z jednej strony, utrzymują, że dzięki ich wysiłkom