Kwiecień miesiącem kultu papieskiego

Kwiecień miesiącem kultu papieskiego

Kiedy byłem uczniem szkoły podstawowej, ówczes­ny szkolny reżim wdrukowywał w młode umysły hasło: „Kwiecień miesiącem pamięci narodowej”. Dziś nie trzeba takich specjalnych miesięcy, ponieważ w Polsce cały rok przebiega pod hasłami wspominania rocznic historycznych i bohaterów budujących narodowe mity. Jak nie lansowanie „żołnierzy wyklętych”, to kolejna rocznica powstania warszawskiego, powstania „Solidarności”, stanu wojennego, powstania styczniowego albo przynajmniej wyboru papieża Polaka. Przemysł historyczny pracuje pełną parą. Jak tak dalej pójdzie,  w Polsce będzie więcej muzeów i miejsc pamięci historycznej niż szpitali i ośrodków zdrowia. Komisarze prawdy historycznej są czujni i zwarci. Pod ich przenikliwym wzrokiem nie prześlizgnie się nie tylko żaden komunista czy inny heretyk, ale nawet żaden buntownik. Ostatnio we Wrocławiu rządząca miastem koalicja PO i radnych prezydenta Dutkiewicza tak się przeraziła nastrojami społecznymi, że postanowiła zdekomunizować Jakuba Szelę. Jak się okazało, Szela niesłusznie otrzymał od komunistów wrocławski plac w marcu 1948 r., gdy w mieście zmieniano dawne niemieckie nazwy na polskie. Wtedy przedstawiano go jako przywódcę powstania chłopskiego z 1846 r., walczącego o zniesienie pańszczyzny i poprawę doli chłopstwa. Ale dziś, w wolnej i demokratycznej Polsce, prawda okazała się inna. Według obecnie panującej ideologii, Szela to nikt inny jak bandyta i kat galicyjskiej szlachty. Historyczna prawda, zdaniem prawicowych radnych, jest okrutna: Szela był jednym z przywódców rabacji, za pomocą której austriaccy zaborcy stłumili polskie powstanie narodowe. W tym samym czasie zamordowano w różnych częściach Galicji ok. 2 tys. ludzi, co wykluczyło – jak twierdzą znawcy słusznej prawdy – na długi czas możliwość patriotycznego porozumienia szlachty z chłopami. Klasowe wybryki i prowokacje Szeli są nie do przyjęcia w wolnej Polsce, gdzie konflikty klasowe zastąpiono duchem jedności narodowej. Czyżby władze Wrocławia bały się powtórki z historii i pojawienia się wśród wykluczonej młodzieży jakiegoś współczesnego Szeli, który radykalnie zmniejszy populację elity władzy? W każdym razie obecna szlachta z Wrocławia nie chce ryzykować konfrontacji z dzisiejszymi chłopami pańszczyźnianymi i niewolnikami pracującymi na umowach śmieciowych. Po serialu telewizyjnym z udziałem Mariusza T. przez kilka tygodni mieliśmy w polskich mediach telenowelę ukraińską. Teraz nadchodzi czas na całomiesięczny serial o kanonizacji papieża Polaka. Choć – jak skarżą się biura turystyczne – szał na wyjazdy pielgrzymkowe do Watykanu już minął i trudno wyciągnąć przy tej okazji pieniądze od rodaków. To przejaw coraz większego ubóstwa czy coraz głębszej sekularyzacji polskiego społeczeństwa? Być może jedno i drugie. Szkoda, że przy okazji watykańskiej kanonizacji zamiast rzeczowej debaty o pozytywach i negatywach działań papieża Polaka będziemy mieć tylko słodko-mdławy spektakl. Nie będzie też pewnie miejsca na pogłębioną dyskusję o kondycji Kościoła w Polsce. A ta pod wieloma względami przypomina stan polskich partii politycznych. Zarówno w Kościele, jak i w partiach brakuje świeżej myśli. Zaplecze teologiczne Kościoła jest tak samo marne jak zaplecze intelektualne polskiej polityki. Pojedynczy duchowni, którzy próbowali tworzyć pewien ferment intelektualny, są już zazwyczaj – jak prof. Stanisław Obirek – poza stanem kapłańskim. Krytyczna i niezależna refleksja jest tak samo rzadkim zjawiskiem w Kościele, jak w polskim parlamencie. Zakorzenienie Kościoła w sferze obywatelskiej jest równie słabe jak obudowanie polskich partii stowarzyszeniami, ruchami społecznymi czy inicjatywami obywatelskimi. I on, i one coraz bardziej istnieją tylko dla siebie, a nie dla społeczeństwa. O ile Kościół katolicki w Niemczech również przeżywa kryzys, o tyle jednak istnieją tam silne ruchy katolików świeckich, które próbują reformować i wzmacniać tę instytucję. U nas nie widać oddolnych inicjatyw katolików, podobnie jak nie ma silnych związków zawodowych czy ruchów społecznych realnie wpływających na bieżącą politykę. Biskupi, tak samo jak działacze partyjni, wolą spotykać się we własnym gronie. Ławka kadrowa polskiego Kościoła jest tak samo krótka jak największych partii politycznych. Odejście papieża Polaka pokazało w pełni pustkę, z którą Kościół do tej pory nie może sobie poradzić. Trudno doszukiwać się w kościelnych kadrach jakichś nowych, charyzmatycznych i niezależnych przywódców. Na scenie polskiej polityki też ich nie widać. To, na co stać polski Kościół, także bardzo przypomina działania polskich

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2014, 2014

Kategorie: Felietony, Piotr Żuk
Tagi: Piotr Żuk