Dobrzy kibole i źli związkowcy

Dobrzy kibole i źli związkowcy

Dla wielbiących „porządek”, twarde prawo i policyjny nadzór nad obywatelami działaczy PiS stadionowi zadymiarze nagle okazali się miłującą ojczyznę, patriotyczną młodzieżą. Na dodatek uświadomioną politycznie i stojącą po stronie narodowych rycerzy „prawdy”. Kibole są dla PiS dobrymi chłopcami, bo wielbią wartości tradycyjne i narodowe oraz nie lubią rządu Tuska. Ten stadionowy patriotyzm dresiarzy objawia się antysemickimi bluzgami, rasistowskimi transparentami na meczach i niechęcią wobec wszelkich odmieńców. Ale to nie przeszkadza prawym i sprawiedliwym wyznawcom Kaczyńskiego popierać nacjonalistycznych kiboli. Łącznikiem pomiędzy jednymi i drugimi stała się „Gazeta Polska” – naczelny organ „prawdziwych Polaków”, którzy mgle smoleńskiej się nie kłaniają. Tygodnik redaktora Sakiewicza i kluby „Gazety Polskiej” stają się pomostem pomiędzy parlamentarnymi prawdziwymi Polakami a pozaparlamentarnymi stadionowymi skinheadami. Ostatnio z okazji 3 maja we Wrocławiu w tzw. Marszu Patriotycznym wspólnie przeszli sympatycy PiS, faszyści z Narodowego Odrodzenia Polski (NOP) oraz kibole Śląska Wrocław. Nie była to ich pierwsza wspólna demonstracja. Na początku marca również pod patronatem „Gazety Polskiej” w podobnym zestawieniu „prawdziwi Polacy” w pełnym składzie (PiS, NOP oraz kibole) przemaszerowali ulicami Wrocławia z okazji tzw. Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Jak się okazuje, środowiska te mają ze sobą wiele wspólnego – agresywny nacjonalizm, pogardę dla instytucji demokratycznych, autorytarną czarno-białą wizję świata. No i jeszcze wspólnego jednego wodza – prezesa Kaczyńskiego. Ciekawe, kiedy zacznie pokazywać się publicznie z piłkarskim szalikiem, a jego PiS-owscy klakierzy założą ciężkie glany jak chłopcy z NOP? Brunatno robi się nie tylko na stadionach, ale również w polskim życiu publicznym. Wszystko ma jednak swoje powody. Kiedy bowiem PiS broniło stadionowej, patriotycznej młodzieży ogolonej na łyso, premier Tusk zwalczał chuliganów na innym froncie. Większym bandytyzmem niż stadionowi zadymiarze dla kręgów PO są związkowcy, którzy domagają się wyższych płac. Co za skandal! Jak związkowcy mogą w dzisiejszej Polsce domagać się wyższych zarobków? Co za bezczelność! I to jeszcze w czasach kryzysu i dziury budżetowej. O ile z kibolami rząd Tuska jest w stanie negocjować, o tyle ze związkowcami dyskutuje się tylko przy pomocy policji. Zaprzyjaźnione media wykazują się czujnością rewolucyjną w zwalczaniu wrogów kapitalizmu i każdy głos w obronie praw socjalnych są w stanie wyszydzić. Na łamach dolnośląskiego dodatku do „Gazety Wyborczej” dyżurny obrońca obecnego ładu biadoli nad postępowaniem związkowców z KGHM: „Działając w ten sposób, szkodzą wizerunkowi firmy, która długo będzie kojarzona z zadymami nieobliczalnych związkowców, którym ciągle mało, podczas gdy reszta kraju zaciska pasa”. Tłumacząc to z języka neoliberalnej propagandy na polski: każdy, kto upomina się o podwyżkę, jest roszczeniowy, nieobliczalny, nie rozumie wyzwań gospodarki rynkowej i w tym sensie jest niebezpieczny dla panującego, najlepszego z najlepszych porządku społecznego. A może jest akurat odwrotnie? I ci, którzy potrafią się upomnieć o swoje, właśnie dlatego nie muszą wciąż zaciskać pasa? Czy to jest coś złego? Podobno liberałowie popierają oddolną inicjatywę i przedsiębiorczość. W przypadku pracowników jest to niewskazane? Kopalnie są jednym z ostatnich silnych bastionów związków zawodowych w Polsce. Strasznie musi kłuć w oczy neoliberałów to, że jeszcze przetrwały w kraju nad Wisłą enklawy związkowe, z którymi zarządy firm muszą się liczyć. Oburza ich fakt, że górnicy z KGHM domagają się 300 zł podwyżki. W świat idzie informacja o tym, że średnia zarobków w KGHM zbliża się do 9 tys. zł. Tyle, że to jest tylko średnia statystyczna, którą zawyżają pensje dyrektorskie, etaty w biurze zarządu i w końcu płace prezesów KGHM. Ci ostatni w minionym roku zafundowali sobie 100% podwyżki. Po podwyżce prezes Herbert Wirth zarabia 85 tys. zł brutto (do tej pory 41 tys. zł brutto), a Maciej Tybura – 74 tys. zł brutto (wcześniej 34 tys. zł brutto). Związkowcy przypominają, że pensje zarządu pochodzące z KGHM nie są jedynym źródłem ich dochodu. Razem z premiami i nagrodami oraz wynagrodzeniem z rad nadzorczych innych spółek zależnych od KGHM Wirth zarobił w ubiegłym roku 821 tys. zł, a Tybura – 731 tys. zł. Zwykli górnicy dostają 2 tys. zł miesięcznie, ci z dłuższym stażem 3-4 tys. zł.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2011, 2011

Kategorie: Felietony, Piotr Żuk
Tagi: Piotr Żuk