Platforma Konserwatywna w oparach hipokryzji

Platforma Konserwatywna w oparach hipokryzji

Liderzy Platformy Obywatelskiej mają trudne zadanie: odróżnić się od PiS, ale nie za bardzo – tak żeby nie zirytować Kościoła, swojego konserwatywnego aparatu partyjnego oraz zaściankowego zaplecza wyborczego. Ta gra toczy się od 2005 r. i coraz częściej widać jej fałsz. Stanie w rozkroku między propagandowym wizerunkiem ugrupowania nowoczesnego, proeuropejskiego i liberalnego kulturowo a przyjmowaną w realnie uprawianej polityce postawą tradycjonalistyczno-prawicową na dłuższą metę nie może się sprawdzić. Trudno uwierzyć, że nagle PO wbrew swoim sympatiom będzie bronić świeckości społeczeństwa i popierać postępowe rozwiązania, a poseł Gowin z autentycznym entuzjazmem poprze leczenie bezpłodności metodą in vitro czy też w imię demokracji i równych praw zagłosuje za ustawą o związkach partnerskich. Tak się nie stanie, nawet jeśli sondaże pokażą, że Polacy zmieniają się i coraz bardziej uwalniają od konserwatywnej hipokryzji. PO nie będzie mniej konserwatywna i prawicowa również z powodu wchłonięcia kilku osób etykietowanych przez media jako „lewicowi politycy” – to raczej jedynie uczyni Platformę jeszcze bardziej rozmydloną i niezdecydowaną. Na razie związki partnerskie są nie do przyjęcia dla liderów PO. Niektórym kojarzą się z rozpustą i kompletnym zepsuciem. Obrona „normalności” jest misją PO w takim samym stopniu jak działaczy PiS. Jedni i drudzy potępiają wszelkie występki. To przypomina opis charakteru autorytarnego, który naszkicował Max Horkheimer: „Obstaje przy seksualnej czystości, moralności lub przynajmniej normalności, chociaż sam jest opętany przez seksualne manie, to węszy wszędzie »występek«. Mówiąc o złych siłach, wiele uwagi poświęca orgiom, perwersjom seksualnym i tym podobnym”. Jak nic pasuje to do polskich obrońców jedynej słusznej moralności. Adopcja dzieci przez dwie lesbijki lub dwóch gejów jest nie do przyjęcia dla świętoszkowatych moralistów. Ale czy wychowywanie dziecka przez same zakonnice jest normalne? To jakoś ich nie szokuje ani nie oburza. Podobnie jak chlanie polskiej wódy traktowane jest przez niektórych jako oznaka towarzyskości, natomiast posiadanie nawet niewielkiej ilości środków odurzających pochodzących z innej tradycji kulturowej jest uznawane za przestępstwo. Stanisław Ossowski twierdził, że każde społeczeństwo posiada zaakceptowany przez ogół jego członków środek, który pozwala wprowadzić się w „stan odświętny” (czyli wyjść z odgrywanych codziennie ról społecznych i odłożyć na bok panujące normy). Dla Indian z Ameryki Południowej takim środkiem mogą być liście koki, dla innych może być opium, dla Azteków i Majów „świętą rośliną” była odmiana kaktusa zwana peyotlem. Francuzi w celu odprężenia się lubią używać wina. A dla Polaków „świętym napojem” pozostaje wódka. Choć w opinii wielu specjalistów z zakresu medycyny wódka jest bardziej szkodliwa dla ludzkiego organizmu niż marihuana. Nie wnikając jednak w medyczne rozważania, pozostaje pytanie: dlaczego aparat państwa ma określać, które z tradycji kulturowych są właściwe, a które nielegalne? Powstrzymanie absurdalnej kryminalizacji posiadania używek to kolejna sprawa, która jest poza odwagą i zasięgiem, a także poza polityczną wyobraźnią i analitycznymi możliwościami PO. Nikt spośród działaczy PO głośno nie powie, że Smoleńsk nie jest w modzie, a Katyń nie powoduje wśród młodych ludzi takiego odlotu jak dobra trawa. Podobnie jak nikt z PO nie jest w stanie przyhamować rozpędzonej w czasach PiS machiny inwigilacji obywateli przez różnego rodzaju służby. Odbywa się to wciąż bez jakiegokolwiek nadzoru społecznego. Kierownictwo PO albo nie panuje w ogólnym polskim bałaganie nad tym zjawiskiem, albo uznaje, że jest to użyteczne narzędzie do sprawowania kontroli nad coraz bardziej zniecierpliwionym społeczeństwem. Analitycy PO wiedzą tylko, że od czasu do czasu trzeba mrugnąć do publiczności i pokazać, że jest się bardziej „nowoczesnym” niż PiS. To akurat nie jest trudne. Dawkowanie w małych ilościach odrobiny swobody kulturowej nie może jednak zadowolić ani spełnić oczekiwań ludzi o bardziej otwartych umysłach. To, co proponuje PO, to zazwyczaj jest „nowoczesność bez modernizmu”. Takim określeniem posługuje się Zygmunt Bauman w książce „Kultura w płynnej nowoczesności”, przygotowanej specjalnie na wrześniowy Europejski Kongres Kultury organizowany we Wrocławiu. „Nowoczesność bez modernizmu” to stan, w którym nie ma nadziei na radykalne wykorzenienie ludzkiej niedoli i uwolnienie człowieka od cierpienia – przekraczanie technicznych ograniczeń nie wyzwala już szkicowania lepszych, możliwych światów. Taka nowoczesność już nie zrywa kajdan tradycji i przeszłości, tylko pozostaje technokratycznym projektem. Projekt „dobrego” czy też „lepszego”

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 24/2011

Kategorie: Felietony, Piotr Żuk
Tagi: Piotr Żuk