Wbrew niedawnym zapewnieniom funkcjonariuszy panującego systemu kryzys rozlewa się na całego, a obecny model kapitalizmu pęka w szwach na oczach światowej opinii publicznej. Nie da się oszukać praw rządzących życiem społecznym ani zastąpić rzeczywistości za oknem propagandą korporacyjnych mediów. Jeśli dokonuje się ciągłych cięć, każe się ludziom w Grecji i w innych krajach zaciskać pasa, aby banki nie straciły swoich pieniędzy, a wielkie koncerny mogły czerpać nadal zyski, to w końcu następuje wybuch, który nikogo nie powinien dziwić. Skrywana przez długi czas frustracja wylewa się w różnej formie na powierzchnię życia publicznego – Londyn płonie, Izrael przeżywa największe protesty społeczne od wielu lat, studenci w Chile od trzech miesięcy domagają się podczas masowych demonstracji większych nakładów na naukę i edukację publiczną, Amerykanie wpadają w panikę. W Polsce na razie panuje pozorny spokój, choć osób zadłużonych i niezdolnych do spłaty kredytów przybywa. Ekipa Tuska pozbawiona twórczych pomysłów drży i czeka na jak najszybsze wybory. Byle zdążyć, zanim fala kryzysu nie zdmuchnie tego lekko sklejonego domku z kart, stojącego na bardzo kruchych podstawach. A po wyborach z braku pomysłów nastąpi seria ostrych cięć. I choć zamieszki w stolicy Anglii nazywane są przez rządzących w Wielkiej Brytanii prawicowych konserwatystów „wystąpieniami chuliganów i bandytów”, to jakoś tak się składa, że bierze w nich udział przede wszystkim bezrobotna młodzież zamieszkująca najbiedniejsze dzielnice Londynu. Tych, których brytyjski premier Cameron chciałby obecnie doprowadzić przy wsparciu policji konnej do porządku, wcześniej pozbawił pracy i pomocy socjalnej. Niszcząc sklepy, drogie samochody i niedostępne na co dzień towary, londyńska biedota w sposób chaotyczny i spontaniczny daje upust nienawiści do policji, państwa i własności prywatnej. I choć niewiele to zmienia w ich położeniu, jest to wściekły protest „przegranego pokolenia” przeciwko nędzy i wykluczeniu. Jeśli ktoś nie widzi w londyńskich zamieszkach podłoża klasowego i chce rozwiązywać problem przy pomocy policji, a nie poprzez zmniejszanie nierówności społecznych, to niczego nie rozumie. Można powiedzieć, że cała współczesna klasa polityczna jest pozbawiona wyobraźni i zamknięta w swoich dogmatach, które nawet jej wydają się coraz bardziej obce. Powiew świeżego powietrza jest dziś bezcenny. Wyjście poza klatkę neoliberalnych sloganów staje się koniecznością. Ale w Polsce to nie grozi elitom politycznym. W czasach, kiedy rynki globalne dostają konwulsji, a kapitalizm zjada własny ogon, w Polsce kapitaliści i tzw. pracodawcy mają wiernych obrońców. Już nie tylko fundamentaliści rynkowi wraz z ich guru Leszkiem Balcerowiczem chcą bronić przedsiębiorców przed wysokimi podatkami i hołotą związkową. Pojawiło się nowe wsparcie. Liderzy SLD wpadli na pomysł, że nie ma sensu przed wyborami wspierać organizacji pracowniczych ani pokazywać się wśród związkowców, bo klasy ludowe są i tak sfrustrowane i nie chodzą na wybory. Dlatego lepiej stanąć w obronie biznesmenów. Zagrożonych szczególnie w czasach kryzysu ze strony… pracowników. W tym celu zawarto porozumienie pomiędzy SLD a Business Centre Club (BCC). Przedsiębiorcy wszystkich województw, łączcie się… w swej sympatii do SLD. Tak trzymać! To z pewnością przyniesie masowe poparcie wyborcze i będzie w pełni zrozumiałe wśród zatroskanych środowisk pracowniczych i kręgów bezrobotnych. Następnym krokiem powinno być podpisanie porozumienia o współpracy z bankowcami. Może nawet uda się wprowadzić BCC do Międzynarodówki Socjalistycznej. W końcu kapitał jest dziś ponadnarodowy i przekracza granice państw narodowych. Mrożek nie wymyśliłby lepszych absurdów. To, że nacisk kapitału i presja pieniądza potrafią łączyć ludzi, widać wyraźnie w ostatnich dniach w Izraelu. Okazuje się, że podziały etniczne między Żydami i Arabami nie mają żadnego znaczenia, kiedy pętla finansowa zaciska się na szyi zwykłych obywateli. Wtedy etniczno-historyczne podziały tracą sens, a wspólnym wrogiem staje się prawicowy rząd. Dla premiera Beniamina Netanjahu nagle większym zagrożeniem od Palestyńczyków stali się izraelscy obywatele, którzy w liczbie 250 tys. ludzi wylegli na ulice, domagając się likwidacji nierówności społecznych, tanich mieszkań, rozszerzenia darmowej edukacji i polepszenia stanu komunikacji publicznej. Militarne ambicje Izraela i oficjalny nacjonalizm przegrały z potrzebą sprawiedliwości społecznej zwykłych Izraelczyków. Przykład Izraela w pełnym świetle pokazuje, że obecne wyzwania wymagają