Kiedy setki tysięcy Brytyjczyków protestowały na ulicach Londynu przeciwko cięciom socjalnym i neoliberalnym rządom milionerów z Partii Konserwatywnej z premierem Cameronem na czele, w tym samym czasie podobna liczba Niemców na ulicach Berlina, Kolonii, Hamburga i innych miast protestowała przeciwko elektrowniom atomowym. W BBC mogliśmy oglądać twarz Camerona, spod której przebijał się zarys oblicza Thatcher, z podpisem: „Pamiętamy i nie chcemy” czy też „Tak jak Thatcher, tylko jeszcze gorzej”. Brytyjska opinia publiczna z zainteresowaniem śledzi rozgrywający się nowy i narastający konflikt społeczny. A czym żyły polskie media? Ponad połowa czasu w wieczornych wiadomościach w tzw. telewizji publicznej poświęcona była ostatniemu skokowi Adama Małysza. Informacji ze świata nie było żadnych. Podobnie niewiele można było się dowiedzieć o polskiej rzeczywistości, która została zredukowana do festynu w Zakopanem. To raczej nie wyjątek, ale reguła programów informacyjnych w Polsce. Ktoś, nie znając Polski, mógłby pomyśleć, że to kraj mlekiem i miodem płynący, gdzie nie ma żadnych zmartwień, a jego mieszkańcy to ludzie wybitnie wysportowani. A jak jest naprawdę? Problemów dookoła pod dostatkiem, nawet najdłuższy skok Małysza nie mógłby przykryć wszystkich słabości tej krainy, zamieszkanej przez coraz bardziej smutnych i zagubionych Polaków. A ich fascynacja jakimkolwiek, nawet najmniejszym sukcesem jakiegokolwiek przedstawiciela plemienia mieszkającego między Bugiem a Odrą świadczy tylko o głodzie sukcesu i chęci radowania się czymkolwiek, co pomoże zapomnieć o szarej egzystencji dnia codziennego. Świadomość przegrywania w różnych konkurencjach na arenie międzynarodowej (w rywalizacji gospodarczej, naukowej, technologicznej itd.) każe świętować i kultywować każdy najmniejszy sukces. A tych jak na lekarstwo. Po tym, jak Małysz zakończył karierę, a Kubica miał wypadek, pozostaje czekać na beatyfikację papieża, a później celebrować każdą jej rocznicę. Media wbrew temu, co pokazują, sporo wiedzą o kompleksach i stereotypach Polaków. Potrafią do końca eksploatować każdy temat i każdą osobę, która spełnia odpowiednie warunki, aby stać się idolem szerokich mas. Produkcja celebrytów musi się odbywać nieprzerwanie, choć kandydatów do tej roli jest niezbyt wielu. Dlatego coraz częściej do obsady medialnych spektakli dla mas wpisywani są bohaterowie tragedii i komedii politycznych. A cała polityka staje się wielką operą mydlaną. Nieważne są jakiekolwiek wizje i programy, liczą się tylko „medialne eventy”. Kogo nie ma w telewizji, ten nie istnieje. Szybciej ma szansę przebić się do opinii publicznej kolejny skandal czy pyskówka niż merytoryczna debata. Politycy dość szybko uczą się tych reguł – groźne miny, cięte puenty i brutalny język mają ukryć brak jakichkolwiek poglądów i brak umiejętności ich formułowania. Granica pomiędzy komercyjną popkulturą a polityką już dawno została przekroczona. W tym kontekście nie powinno dziwić, że wydarzeniami dnia stają się historie o tym, co powiedział znowu prezes Kaczyński i co miał na myśli premier Tusk. Ostatnio wszyscy przeżywali dwuodcinkowy serial pt. „Premier Tusk głosi dobrą nowinę na łamach »Gazety Wyborczej«”. Przez kolejne dni wszędzie analizowano to wypracowanie, a następnie odbył się konkurs na eseje innych polityków. O to, żeby nie było nudno i nie brakowało nowych tematów do politycznych skandali, starają się również obrońcy bezpieczeństwa narodowego. Aby żaden wróg nie zaatakował nas w łóżku, posłowie, pracownicy ministerstw oraz tysiące urzędników w całej Polsce będą musieli w tzw. ankiecie bezpieczeństwa osobowego odpowiadać na pytanie o potencjalne i realne kochanki czy kochanków. Np. „Czy posiada Pani/Pan partnera życiowego, z którym nie pozostaje Pani/Pan w związku małżeńskim?” albo „Czy Pani/Pana partner/partnerka pozostaje w związku małżeńskim z inną osobą?” – to tylko niektóre pytania, jakie ABW skieruje do osób publicznych. Po oświadczeniach majątkowych i kontroli życia w przeszłości pod okiem IPN teraz szykuje się kolejny absurd, który jeszcze bardziej zniechęci osoby wartościowe i mające już jakiś dorobek życiowy do zaangażowania się w sprawy publiczne. Nikt rozsądny nie będzie chciał rezygnować z prywatności po to, aby móc zrobić coś dla dobra publicznego. Selekcja negatywna osób w sferze obywatelskiej będzie jeszcze bardziej widoczna. A tak na marginesie, może warto rozpocząć debatę o granicach wchodzenia służb specjalnych w prywatne życie ludzi w Polsce? Czy ktoś jeszcze to nadzoruje? Czy już naprawdę w imię „bezpieczeństwa narodowego” i pod pretekstem walki z różnymi