Piotruś Pan i reszta

Piotruś Pan i reszta

Bydgoszcz muralami sławna W polskim muralu liczy się ledwie kilka miast. Łódź wyrastająca na jego stolicę przez największą w kraju kolekcję muralu peerelowskiego i szczodrość władz, które ostatnio wyraźnie postawiły na street art. Trójmiasto z wieloletnią tradycją wypracowaną przez tamtejszą ASP. Warszawa dająca na sztukę ulicy spore pieniądze i podobnie jak dwie poprzednie aglomeracje organizująca duże festiwale malarstwa wielkoformatowego. Liczy się też Bydgoszcz. Jej murale coraz częściej branżowa prasa i portale wymieniają wśród najlepszych na świecie. W dodatku to tu – pierwszy raz w Polsce – mural próbuje integrować odrzuconych. Dlaczego właśnie w Bydgoszczy dzieje się to wszystko? Prawie 400-tysięczne miasto nad Brdą nie ma ani wielkich tradycji, ani wsparcia ośrodka akademickiego, ani dużych pieniędzy, ani szczególnej opieki władz, ani festiwalu. Ale ma Marcina Płocharczyka. 39-letni Marcin Płocharczyk, bydgoszczanin, z wykształcenia etnolog, animator Ośrodka Działań Kulturowych „Las”, nigdy nie był grafficiarzem i nie miał żadnych malarskich ciągot. W młodości był punkiem. Interesowały go raczej rock i festiwal w Jarocinie. Zbuntowany chłopak w bydgoskich instytucjach nie znalazł dla siebie miejsca, związał się za to na wiele lat z olsztyńskim stowarzyszeniem Tratwa, które opiekuje się „uczestnikami spontanicznych kultur młodzieżowych oraz społecznościami zagrożonymi wykluczeniem społecznym”. Pewnie dlatego 14 lat temu w bydgoskim MDK nr 4 Płocharczyk zajął się nie tylko grupą młodych bębniarzy, ale również subkulturami. Puszkożercy – Nie lubię określenia „subkultury”, bo to brzmi pejoratywnie – zaznacza. – Wolę „nieformalne grupy młodzieżowe”. Wybrałem grafficiarzy, czyli writerów, zwanych puszkożercami. Nie, nie chciałem ich wychowywać, bo nie wierzę w takie rzeczy. Nie robiliśmy też szkółki graffiti. Pracowaliśmy tylko z tymi, którzy już od dawna machali sprayem po ścianach. Pomogliśmy im napisać projekt, żeby dostali pieniądze. I robili to samo, co dotąd, ale już legalnie. Szybko doszliśmy do wniosku, że nie ma większego sensu odtwarzanie pod szyldem domu kultury tego, co i tak już jest na ulicy. Szukaliśmy czegoś edukacyjnego. Zdiagnozowaliśmy, co dla tego środowiska jest ważne: jamy (dżemy), czyli plenery grafficiarzy. Rzuciłem: „Zróbcie jam swojego życia”. Grupa postanowiła, że musi to być wielka impreza. Sami wyszukali ok. 500-metrowy płot przy torach kolejowych na bydgoskiej Osowej Górze. Wykarczowali krzaki. I w 2006 r. zorganizowaliśmy przy wsparciu finansowym ratusza wielką imprezę „Above the gray”. Przyjechało ponad stu writerów z całej Polski. Zadbaliśmy o gwiazdy świata graffiti, zaprosiliśmy Loomita, Bombera i Seaka. Wspólne malowanie trwało cały dzień. To była jedna z trzech największych imprez graffiti w Polsce. A ja miałem okazję przyjrzeć się temu środowisku i wybrałem grupę najzdolniejszych. Zaprosiłem też do współpracy profesjonalnych artystów: nagrodzonego m.in. Paszportem „Polityki” Mariusza Libela z Twożywa i bydgoskiego performera Grzegorza Pleszyńskiego. – Malowaliśmy wspólnie pierwsze małe ścianki. I marzyliśmy o muralu – to przecież ziszczenie marzeń każdego grafficiarza – podkreśla Bartek „Pain” Bujanowski, bydgoszczanin należący do grafficiarskiej grupki Płocharczyka, dziś grafik jednej z najlepszych agencji reklamowych w Bydgoszczy. Najpierw „Zamilcz” W 2007 r. przyszedł czas na pierwszą dużą ścianę – obok hotelu City. Twarz połykającą świecącą żarówkę na długim kablu, który układa się w napis: ZAMILCZ, zna wielu bydgoszczan. – Ten mural nie jest spójny, bo każdy chciał pokazać siebie, swój styl, swoje litery. W dodatku bardzo tarliśmy się z Libelem. Byliśmy bardzo niedojrzali – ocenia „Pain”. Płocharczyk: – „Zamilcz” przyjęto przyjaźnie, ale ja zacząłem się obawiać, że opieka Mariusza Libela z Twożywa sprawia, że w Bydgoszczy powstaje Twożywo 2. Zakończyliśmy współpracę. I dopiero następny mural, namalowane już samodzielnie kilkaset metrów dalej „Śniadanie mistrzów”, to było to! Facet łykający płatki śniadaniowe spodobał się wszystkim. Nie tylko w Bydgoszczy. Do dziś często jest umieszczany na różnych portalach i w zestawieniach najciekawszych polskich murali. A potem przyszła pora na „Ptaśka” i „Samookreślenie”. – „Samookreślenie” miało zakończyć muralowy projekt. Ale gdy mocno zmęczeni wracaliśmy z malowania tej ściany, Przemek „Sainer” Blejzyk, wskazując na wieżowiec, w którym mieści się bydgoski urząd wojewódzki, powiedział, że byłoby fajnie kiedyś pomalować coś takiego. Przekonywałem: „Czemu nie? Macie kompetencje. Możecie to zrobić”.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 46/2014

Kategorie: Kultura