PiS nie przebacza

PiS nie przebacza

Racją stanu PiS jest zakneblowanie Kaczmarka Janusz Kaczmarek, po zdymisjonowaniu go i oskarżeniu przez premiera o zdradę, nie strzelił sobie w łeb. Podjął rękawicę i zaczął się bronić. Oskarżając Zbigniewa Ziobrę, pokazując Polakom kuchnię rządu Kaczyńskich, tajne narady, decyzje, kogo aresztować, kogo śledzić, a komu założyć podsłuch. Czy można mu wierzyć? Czy może lepiej wierzyć liderom PiS, którzy utrzymują, że to wszystko kłamstwa? Kto mówi prawdę? Wszystko wskazuje na to, że prędko się tego nie dowiemy. Bo tak naprawdę w obecnej sytuacji tylko komisja śledcza mogłaby zweryfikować zeznania byłego szefa MSWiA, przesłuchując świadków, analizując dokumenty, sprawdzając billingi telefoniczne. Oddzielić ziarno od plew. Tylko że komisji tej nie chce PiS, a regulamin Sejmu pozwala marszałkowi Dornowi blokować głosowanie nad jej powołaniem przez sześć miesięcy. Racją stanu PiS jest zakneblowanie Kaczmarka. Czy znaczy to, że skazani jesteśmy na intuicję? Na uwierzenie albo jednej stronie, albo drugiej? Tak nie jest. Są fakty niepodważalne, które pozwalają wyrobić sobie zdanie o Kaczmarku, o Ziobrze, o Kaczyńskich, o całym państwie PiS. One są pierwszym sitem selekcji między prawdą a kłamstwem. Kim pan jest, panie Kaczmarek? Janusz Kaczmarek jeszcze miesiąc temu był ministrem spraw wewnętrznych, uczestniczył w ścisłych naradach z udziałem premiera oraz pięciu, sześciu najbardziej zaufanych polityków. Współtworzył politykę rządu w obszarze spraw wewnętrznych, prokuratury, organów ścigania. Nie jest to więc postać święta. Jego wiedza na temat Jarosława Kaczyńskiego, Zbigniewa Ziobry, Ludwika Dorna i tego, co działo się w rządzie, mechanizmów władzy, była i jest olbrzymia. Jego zeznań nie można więc zlekceważyć, mają one olbrzymią siłę. W zasadzie chyba nie było od roku 1989 w Polsce polityka, który zdecydowałby się mówić i ujawnić wszystkie brudne sprawy swojego obozu. Józef Oleksy podczas biesiady u Gudzowatego? Mieliśmy tu garść inwektyw i plotek, z których szybko się wycofał. Jacek Dębski, który w „Gazecie Wyborczej” mówił, jak kazano mu szukać haków na Kwaśniewskiego? Sprawa umarła wraz z wyborami prezydenckimi. W zasadzie najbliższy Kaczmarkowi jest… Jarosław Kaczyński, który – gdy Lech Wałęsa wyrzucił go z Kancelarii Prezydenta – opowiadał wszem wobec, w wielu wywiadach o tym, co działo się na „dworze” Wałęsy, i o Mieczysławie Wachowskim, którego nazywał „kapciowym”. Jest tylko jedna różnica – Kaczyński chyba wiedział mniej. Z jego opowieści wynika, że nie był dopuszczony do najważniejszych spraw, że Wałęsa trzymał go na pewien dystans. Dzisiejszy premier mógł więc tylko opowiadać o czapce admirała Kołodziejczyka, którą widywał w poczekalni Mieczysława Wachowskiego, a za dowody mieć zdjęcia Arnolda Superczyńskiego z kursu milicyjnego. Z zeznań Kaczmarka, z tego, co trafiło do opinii publicznej, można wnioskować, że nie tylko ograniczył się do roli obserwatora „dworu” Kaczyńskich i do roli wykonawcy poleceń, ale od jakiegoś czasu sam zaczął zbierać materiały obciążające. Przede wszystkim na Zbigniewa Ziobrę, bo on w pewnym momencie stał się jego głównym przeciwnikiem. Ekipa z Gdańska Kaczmarek miał ku temu możliwości, miał odpowiednie narzędzia. Gdy zastąpił Ludwika Dorna na stanowisku ministra spraw wewnętrznych i administracji, w systemie władzy nad resortami siłowymi ukształtował się następujący układ: z jednej strony był Zbigniew Ziobro, z drugiej Zbigniew Wassermann, między nimi Janusz Kaczmarek. A trochę z boku szef CBA, Mariusz Kamiński. Ziobro na szefa ABW przeforsował swojego kolegę, prokuratora Bogdana Święczkowskiego, kontrolował więc prokuraturę i ABW. Tym samym odciął Wassermanna od istotniejszych informacji, bo Święczkowski utrzymywał bezpośredni kontakt z Ziobrą, pomijając ministra koordynatora. Początkowo, gdy Kaczmarek został szefem MSWiA, uznano to za kolejny sukces Ziobry. Bądź co bądź Kaczmarek był jego bliskim współpracownikiem w Ministerstwie Sprawiedliwości, nadzorował prokuraturę, a raczej trzymał ją krótko i pilnował, by wypełniała polecenia z góry; bez wątpienia zaliczał się do grona PiS-owskich „jastrzębi”. Z drugiej strony mieliśmy kilka sygnałów, które świadczyły, że nowy szef MSWiA będzie próbował wyjść z roli bezwolnego wykonawcy poleceń Zbigniewa Ziobry. Symboliczne było jego sprostowanie podczas jednego z telewizyjnych wywiadów: prowadząca rozmowę dziennikarka stwierdziła w pewnym momencie: „Jest pan człowiekiem premiera”, na co Kaczmarek się zastrzegł, że raczej prezydenta. Kolejny sygnał przyszedł, gdy zaczęliśmy się przyglądać, jak buduje swoją ekipę w MSWiA. Komendantem głównym policji został jego kolega z gdańskiej prokuratury, Konrad Kornatowski,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 35/2007

Kategorie: Kraj