PiS-owskie piranie w ataku

Licznik prezydencki: Do końca kadencji „Prezydenta Swojego Brata” zostało 891 dni. Lody! Lody! Dziś o dwu sprawach. Najpierw o kotłowaninie po przeprowadzeniu przez ABW serii rewizji u osób związanych z likwidacją WSI. PiS-owskie piranie czyhające na rząd na Wiejskiej, w TVP, w niektórych gazetach i blogach ruszyły do ataku, krzycząc o politycznej prowokacji i łamaniu wolności słowa. Przeprowadzenie kilkunastu rewizji bez udziału mediów, co było zamierzone, choć się nie udało, wskazuje, że chodziło o normalną czynność organów ścigania w bardzo ważnej sprawie, a nie o prowokację i medialne fajerwerki. Krzyk wokół tych rewizji jest zrozumiały. Likwidację WSI Prawo i Sprawiedliwość przedstawiało jako jedno ze swoich największych osiągnięć, jako wycięcie Polsce niemal śmiertelnego nowotworu, po którym mieliśmy być lepsi, a nawet szybciej się rozwijać. I oto może się okazać, że w cieniu tego wielkiego gadania o sukcesie znaleźli się likwidatorzy skuteczniejsi od pani Beaty Sawickiej, bo nie gadali o „kręceniu lodów”, lecz je kręcili. I to byłoby już kolejne miejsce, w którym PiS-owscy „lodziarze praktycy” mogą się okazać sprawniejsi od platformerskiej „lodziarki gawędziarki”. Co więcej, może się okazać, że likwidacja WSI to nie był sukces, lecz wielkie szkodnictwo, że kierując się obsesjami, a nie faktami – bo w pierwszym raporcie nie było nic, co by likwidację uzasadniało – rozwalono ważną służbę utworzoną po roku 1989. Być może wymagającą zmian, ale nie rozwalenia. Wcale nie wykluczam, że wahania prezydenta z opublikowaniem aneksu do raportu Macierewicza o WSI biorą się ze zrozumienia, jakie szkody poczynili. Więc jest przeciw czemu protestować. Bardzo ładnie też stanęli w ordynku pod wspólnym listo-sztandarem niezmiernie obiektywni, kochający tylko wolność słowa i etos zawodowy dziennikarze, za to, że łamiącym prawo medialnym kryptofunkcjonariuszom PiS z „Misji Specjalnej” zabrano sprzęt, by sprawdzić, co nagrali, choć nie mieli prawa. Natomiast zdziwił mnie czwartkowy lament w tej sprawie Kolendy-Zaleskiej prowadzącej „Poranek”. Policzek dla skrótowej sprawiedliwości Sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie Ewa Jethon odesłała prokuratorom z katowickiego IPN akt oskarżenia przeciwko autorom stanu wojennego, żądając uzupełnień zgodnych z postulatami obrony, które IPN-owcy odrzucili. Jeżeli sąd wyższej instancji, do którego IPN się odwołał, podzieli stanowisko instancji niższej, to proces nigdy się nie rozpocznie. Ale nawet jeżeli decyzje sądu okręgowego zostaną uchylone, to i tak skazać autorów stanu wojennego na gruncie cywilizowanego wymiaru sprawiedliwości się nie da. Pisałem o tym wielokrotnie. Sąd rzeczywiście bezstronny nie będzie mógł skazać generała Jaruzelskiego ani kogokolwiek za wprowadzenie stanu wojennego, bo nikt nie udowodni, że 13 grudnia generał nie działał w stanie wyższej konieczności, a wszelkie wątpliwości w tej sprawie będą działały przeciwko oskarżeniu. Sąd stanie wobec dwóch hipotez, z których jedna będzie głosiła, że interwencji rosyjskiej by nie było, że wojskowi nie działali w stanie wyższej konieczności, że stanęli narodowi na drodze do wolności. Druga zaś będzie głosiła, że interwencja by była, a przynajmniej, że istniało jej prawdopodobieństwo, że wobec tego decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego, dramatyczna, zapobiegła o wiele większemu dramatowi. Stając wobec tych hipotez, niemożliwych do odrzucenia, tylko sąd Lyncha mógłby oskarżonych skazać. Moim zdaniem, w końcu roku 1981 przed Polską stały tylko rozwiązania dramatyczne i to, które nastąpiło, było najmniej dramatyczne spośród innych bardzo prawdopodobnych. Gdyby można wykluczyć prawdopodobieństwo interwencji rosyjskiej, byłbym zwolennikiem surowego ukarania autorów 13 grudnia 1981 r., ale tego wykluczyć się nie da. Nie da się rozliczyć stanu wojennego na sali sądowej, bo nie będzie wiadome, kogo się rozlicza: grupę przestępczą czy grupę ratowniczą. Co więcej, jego się w ogóle nie da rozliczyć, on pozostanie w historii narodowej jako jedna z decyzji, co do których zawsze będą różne poglądy i będą się toczyły spory. I to jest właściwe miejsce dla jego oceniania. I jeszcze jedno – w czwartkowym „Poranku w TOK-u” Adam Szostkiewicz wyrażał nadzieję, że Polacy zrozumieją kiedyś, iż decyzji o 13 grudnia nie należy nazywać aktem patriotyzmu, bo duża ich część tak ją nazywa. Zgoda, pod warunkiem że nie będzie się uważało automatycznie, iż co patriotyczne, to dobre. Bo ja na przykład stawiam wyżej decyzję, którą może być trudno nazwać patriotyczną, a która wedle wielkiego prawdopodobieństwa zapobiega tragedii, od decyzji bardzo patriotycznej, w następstwie której ginie 200 tys. cywilów, miasto i znaczna część dóbr

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 21/2008

Kategorie: Blog