Umiejscowienie jakiejkolwiek lewicy między PO a PiS jest poważnym błędem Lewica, ruch, który w przeszłości reprezentował jedne z największych nadziei ludzkości, z czasem stracił rolę, jaką dotąd odgrywał. Po prostu sprzedał się prawicy. José Saramago Dr Anna Materska-Sosnowska, politolożka z Uniwersytetu Warszawskiego, w wywiadzie „Światła nie gaście!” (PRZEGLĄD nr 12) diagnozuje stan polskiej lewicy. Dla jej części – Sojuszu Lewicy Demokratycznej – nie widzi miejsca na naszej scenie politycznej, spisuje tę partię na straty. Jej zdaniem Sojusz nie ma szans na reaktywację i odzyskanie zaufania wyborców. Istotnie, oceniając decyzje podejmowane przez liderów SLD w przeszłości dalszej i najbliższej – które często były politycznym harakiri – można dojść do takiego wniosku. Potwierdzają to zresztą wyniki większości sondaży (choć bywają one niesłychanie złudne). Ale osoba zajmująca się profesjonalnie teorią polityki powinna wiedzieć, że w tej dziedzinie pojęcie „nigdy” nie istnieje. W mojej ocenie uwagi dr Materskiej-Sosnowskiej są raczej odbiciem jej subiektywnych sympatii niż chłodną analizą, jaką prezentuje – często na łamach PRZEGLĄDU – prof. Jacek Raciborski. Umiejscowienie jakiejkolwiek lewicy – „prawdziwej”, koncesjonowanej, hipsterskiej czy kanapowej (takie pojęcia kursują nagminnie) – między Platformą Obywatelską a Prawem i Sprawiedliwością jest poważnym błędem. Miejsce polskiej lewicy jest daleko od duopolu PO-PiS betonującego skutecznie od ponad dekady polskie życie publiczne. Obydwie te partie utrwalają tradycjonalizm, klerykalizm i neoliberalne porządki w gospodarce, tylko pod różnymi sztandarami. PO – międzynarodowego, wielkiego, korporacyjnego kapitału, PiS – biało-czerwonym. Ten duopol jest szkodliwy dla Polski. Jego rozbicie jest zasadniczym, pierwszoplanowym zadaniem dla partii sytuujących się na lewo od tzw. społecznie wrażliwej części PO (wymienia się w tym kontekście byłą premier Ewę Kopacz, moim zdaniem zupełnie bezzasadnie). Zupełnie nie do przyjęcia dla mnie jest stwierdzenie padające na samym początku wywiadu: „Między PiS i PO jest sporo wolnego miejsca, w które mogłaby wskoczyć lewica”. To kompletne nieporozumienie – lewica nie może sytuować się pomiędzy partiami tak zbliżonymi do siebie ideowo, doktrynalnie czy światopoglądowo. Pomiędzy chadecko-konserwatywno-neoliberalną i mimo wszystko klerykalną Platformą a narodowo-socjal-neoliberalnym i ultraklerykalnym PiS. To jakby bydła na sawannie pilnowały z jednej strony hieny, a z drugiej lwy. Tezy dr Materskiej-Sosnowskiej rażą dążeniem do zniwelowania zasadniczych różnic między partiami charakterystycznych dla normalnej sceny politycznej, która wyraźnie dzieli się na prawicę, centrum i lewicę. Wywodzący się przede wszystkim z salonu związanego z „Gazetą Wyborczą” pomysł zacierania różnic politycznych uzasadniano tym, że ważniejsze są rodowody, tożsamość oraz postawy z okresu Polski Ludowej. Czyli komuna lub postkomuna versus my, liberalni demokraci, ludzie etosu i styropianu, członkowie Solidarności. Takie podejście służyło przede wszystkim podkreślaniu swojej wyższości moralnej i zdobywaniu akceptacji dla wszelkich przedsięwzięć i działań. Trwanie w tych paradygmatach szkodzi polskiej scenie politycznej. Od roku 1989 minęło już sporo czasu, pojawiły się nowe pokolenia, świat poszedł do przodu, Polska jest w Unii Europejskiej. A nasza scena polityczna ani drgnęła. Rządzą nią stare, historyczne podziały na ugrupowania postkomunistyczne i postsolidarnościowe. Straszą duchy rozliczeń historycznych uniemożliwiające jednoczenie się wokół spraw dla przyszłości najistotniejszych. Zygmunt Bauman w wykładzie „Czy przyszłość ma lewicę?” (Kuźnica, 31.03.2012) w tym właśnie kontekście podkreślał, że „nie idzie tu o jakieś doraźne zmiany kursu politycznego czy o zmianę poglądów któregoś z intelektualnych autorytetów, ale o coś znacznie poważniejszego”. Chodzi o lewicowe imponderabilia, które ostatnimi czasy zagubiono albo – jak mówił José Saramago – po prostu sprzedano. I dokonała tego zachodnioeuropejska socjaldemokracja, z którą utożsamiają się obie partie walczące u nas o głosy lewicowego elektoratu: SLD i Razem. Lewica musi po prostu wrócić do źródeł i na nowo je odczytać. Gdzie te źródła są, wszyscy mieniący się lewicowcami powinni doskonale wiedzieć. I jeszcze kilka uwag o Razem. Według mnie to ugrupowanie jest na wyrost obdarzane zaufaniem zarówno przez dr Materską-Sosnowską, jak i przez tzw. mainstream skupiony wokół salonu „GW”. Program socjalny Razem, ich pomysły na edukację, przeciwstawianie się niektórym akcjom IPN czy skrajnej prawicy, a przede wszystkim praca u podstaw są godne podziwu. Moje zastrzeżenia