Pisać nie gorzej niż autor

Pisać nie gorzej niż autor

Rola tłumaczy jest dużo większa, niż czytelnikom się wydaje. Niestety, autorzy przekładów są wciąż niedoceniani. Szczególnie finansowo Na polskim uczymy się, że lord Byron wielkim pisarzem był. Jego „Giaur” to klasyka literatury romantycznej, ale nie byłoby omawiania w szkole, gdyby nie tłumacz, niejaki Adam Mickiewicz. Jego wpływ na popularyzację Byrona był ogromny i dziś autor „Don Juana” jest równie dobrze znany nad Wisłą, jak i na Wyspach. Nieoczywistą karierę brytyjski twórca zawdzięcza pasji Mickiewicza, który uznał, że losy młodego Wenecjanina powinny być opowiedziane po polsku. Co ciekawe, Mickiewicz nie znał angielskiego i tłumaczył z przekładu niemieckiego. Ostatecznie więc jego wersja była mocno przerobiona. Nasz wieszcz nie tyle „Giaura” przełożył na polski, ile objaśnił. I właśnie owo objaśnianie jest w tłumaczeniu kluczowe. Cząstka elementarna Wielu czytelników, biorąc do ręki książkę Rotha, Houellebecqa czy Dostojewskiego, jest przekonanych, że oto mają przed sobą oryginał. Nie dostrzegają, że „Kompleks Portnoya”, „Uległość” czy „Bracia Karamazow” zawierają ważną polską cząstkę. Owa cząstka – zmysł, talent i wrażliwość tłumacza – bywa niezauważana, choć właśnie ona nierzadko decyduje, czy dana książka będzie w polskich księgarniach wydawniczym hitem czy kitem. Przekład literacki to nie prosta zero-jedynkowa kalka z języka na język, ale przede wszystkim wprowadzanie szerokiego kontekstu społecznego, kulturowego i historycznego. To podróż w czasie i przestrzeni; wielki dylemat, czy autora zagranicznego nad Wisłę przenieść, czy może czytelnika w daleką podróż wyprawić. Tłumacz jest więc przewodnikiem, badaczem, który w tłumaczonym dziele siłą rzeczy zostawia ślad, jest czytelnikiem, który wciąż czyta, czyta od nowa i na nowo. Jest czytelnikiem do potęgi drugiej, a nawet trzeciej – jak to zgrabnie ujął w eseju w „Tygodniku Powszechnym” Anders Bodegård, szwedzki slawista i tłumacz literatury. Z jednej strony, tłumaczenie to osadzanie cudzoziemskiej treści w nowym środowisku, promowanie obcego języka, ale z drugiej – kształtowanie i rozwijanie polszczyzny. Czym byłby język polski bez przekładów Szekspira piórem Barańczaka? Czy możliwy byłby fenomen „Gry w klasy” Cortazara z lat 80., gdyby nie tłumaczenie Zofii Chądzyńskiej? Czy poemat prozą „Moskwa-Pietuszki” Jerofiejewa zdobyłby tak wierne grono czytelników bez „wsparcia” Andrzeja Drawicza? Czy gdyby nie świetnie tłumaczona literatura francuska mielibyśmy eseje Marka Bieńczyka? Jak wyglądałoby pisarstwo Jerzego Pilcha bez jego fascynacji „Czarodziejską górą” Manna? Działa to też w drugą stronę. Gdyby nie wspaniała praca tłumaczki Jennifer Croft, Olga Tokarczuk nie dostałaby prestiżowej Man Booker International Prize. Autorka „Biegunów” wprost przyznaje, że sława „Flights” (angielski tytuł książki) to zasługa przekładu. Z pewnością Julian Barnes nie uznałby „Gottlandu” Mariusza Szczygła za swoje literackie odkrycie 2014 r., gdyby nie odpowiednie tłumaczenie. Trzeba być translatorskim wirtuozem, by niemiecką publiczność rozkochać w zanurzonym we wschodnim duchu Stasiuku do tego stopnia, że autor „Jadąc do Babadag” trafił do prestiżowej serii bestsellerów wydawnictwa książkowego dziennika „Süddeutsche Zeitung”. Biedni pasjonaci Mówi się, że przekład może być albo piękny, albo wierny, co jest nieprawdą. Tłumacze – którzy w dużej mierze sami są pisarzami i poetami – przyznają, że bywają przekłady i wierne, i piękne, oraz takie, które nie spełniają żadnego z tych kryteriów. Sztuką jest tłumaczyć tak, aby nie obrazić autora i zarazem zaskarbić serce nowego czytelnika. – Do głowy mi nie przyszło, aby z długiego, skomplikowanego zdania Marqueza czy Maríasa zrobić trzy krótsze, bo ci pisarze świadomie i bardzo precyzyjnie konstruują swoje powieści, w nich nic nie jest przypadkowe. Nie można zmienić ni kropki, ni średnika – o tym wielkim wyzwaniu translatorów mówił w rozmowie z Zofią Zaleską (z tomu wywiadów „Przejęzyczenie”) Carlos Alex Marrodán Casas, wybitny tłumacz z hiszpańskiego. Wspomniany Barańczak zwykł mawiać, że tłumacz musi pisać nie gorzej niż autor, co może znaczyć tyle, że przekładający niejako pisze książkę na nowo. Robiąc to, służy trzem panom – autorowi, czytelnikowi i wydawcy. Od pierwszego może otrzymać wdzięczność, od drugiego – i to z rzadka! – uznanie, ale tylko od tego trzeciego może oczekiwać pieniędzy. Na rodzimym rynku wydawniczym ponad połowa tytułów to teksty napisane po polsku przez tłumaczy (nie jest to zaskakujące, jeśli pomyśli się o prowincjonalności naszego języka), mimo to wydawcy nierzadko traktują autorów przekładu jako zło konieczne. Ktoś musi przetłumaczyć, szybko i tanio.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2019, 2019

Kategorie: Kultura