Pisarz w kleszczach historii

Pisarz w kleszczach historii

Jeżeli chcemy być w Europie na równych prawach, to trzeba zachowywać pamięć o przeszłości – Czy zgadza się pan z tezą, którą sformułowała prof. Maria Janion: do Europy tak, ale razem z naszymi umarłymi? – Zgadzam się. – Czy Europa to wytrzyma? – Mnie się wydaje, że Europa się rozpadnie. Oczywiście, nie tylko przez Polaków. Jest tylu innych, którzy mają różne oczekiwania i interesy niż te sześć najbogatszych krajów. Przez całą Europę przelewa się fala różnie wyrażanej niechęci do przybyszów. W Niemczech pociąga się do odpowiedzialności urzędników, którzy wydali w pewnym okresie zbyt wiele wiz dla kobiet z Ukrainy, Białorusi i Rosji. Francja odrzuciła w referendum konstytucję europejską z powodu wcale nie mitycznego polskiego hydraulika i wcale nie mitycznej Turcji, która jest kandydatem do Unii. Ale swego czasu robiła tam furorę książka historyczna o czasach Karola Młota. To był prawdziwy bestseller. Rozszedł się w ogromnych nakładach. Zastanawiałem się dlaczego. Myślę, że Karol Młot 1,3 tys. lat temu zaimponował tym, że umiał powstrzymać ekspansję Saracenów, przepędził ich, a dzisiejsi przywódcy nie potrafią i Europę zalewa ludność muzułmańska. – Jak interpretować słowa Marii Janion? – Trzeba zachować tożsamość. Po pierwsze, w mowie. Jadę np. pociągiem i obok mnie młodzi ludzie w markowych jeansach. Co kilka zdań pada słowo, którego nie rozumiem. Raz jest jakieś niby angielskie, raz inne. Co chwilę słyszę: spoko, spoko. Może to lepiej, niż co trzecie – kurwa. Ale gwara okropna. Poloniści niemieccy czy włoscy zachwycają się polszczyzną. Ostatnio pewien tłumacz – Włoch mówił mi, że mamy najpiękniejszy język europejski. – A nie syczy za bardzo? – pytam. – Skądże – odpowiedział – to dodaje mu smaku. Tylko że nasza młodzież tego nie ceni, co mnie odpycha od kontaktów coraz bardziej. Mam bardzo smutne myśli, bo Polska przypomina teraz XVIII w., kiedy przeputaliśmy naszą Ojczyznę. Czytam gdzieś, ilu najznakomitszych Polaków brało wtedy od caratu łapówki. Największe nazwiska Rzeczypospolitej były na usługach Kremla. – Do Europy z naszymi umarłymi. Pan o nich pisze. – Tak. Nie wolno zapominać o bólach narodowych. Niektórzy zarzucają mi, że grzęznę w martyrologii. Pytają, dlaczego pan ciągle o tym samym, o konfliktach na Wołyniu? Wydawcy też okazują zniecierpliwienie. – Pewnie dlatego, że Polacy wciąż mają kłopoty przez to cierpienie. Upieramy się np. przy cmentarzu Orląt, opowiadamy o rzeziach na Wołyniu, apelujemy, by Katyń uznać za ludobójstwo. A potem jeszcze wysłuchujemy perfidii o „polskich obozach koncentracyjnych”. Chichot historii. Chyba na każdej polskiej mogile trzeba stawiać wielki pomnik, aby Europa widziała. Czy na Wołyniu też są? – Raczej nie. A tam przecież mordowano całe wsie. W powieści „Oksana” przypomniałem Hutę Pieniacką. To była bardzo obszerna wieś, 900 mieszkańców, a wymordowano ponad tysiąc. Dlaczego? Bo z innych palonych wsi ściągnięto ludzi do Huty Pieniackiej. Dziś na tym miejscu jest tylko mały wzgórek zarośnięty krzakami. Tam, gdzie stał kościół, teraz jest kamień. Poznałem relację mieszkańca, który się uratował, bo matka wysłała go przypadkowo do miasta, by coś kupił. Na pustej wielkiej łące jeszcze za sowieckiej Ukrainy wyryto na kamieniu napis po polsku i ukraińsku, który mówi, że faszyści wymordowali ponad tysiąc polskich mieszkańców. Jacy to byli faszyści, nie napisano. Ten uratowany przysłał mi do Wolnej Europy ponadstustronicowy pamiętnik, zebrał też zeznania różnych ludzi z okolicy. Miał nadzieję, że to kiedyś wykorzystam. Oglądał wzgórze ponownie w latach 90. Kamień był wysmarowany kałem. To tylko jedno z miejsc. W powieści „Zasypie wszystko, zawieje…” pojawia się Czortków, który zlewa się z Trembowlą, jest też mowa o zamku. Jego ruiny były w Zbarażu. Połączyłem w powieści te miejscowości. Ziemia i groby – Czy tych wszystkich umarłych musimy stawiać Europie, na Wschodzie, na Zachodzie, przed oczami? – Inaczej okaże się, że to my jesteśmy winni. Niedawno np. polskojęzyczne wydawnictwo brytyjskie Kontra wydrukowało książkę Icchaka Rubina. Autor ma pretensję, iż Polacy nie ratowali masowo Żydów. Jak mogli to robić masowo, gdy groziła za to śmierć? Pamiętam, co przeżywała moja mama, która pomagała swej dawnej koleżance szkolnej, Żydówce. W oczach tamtejszych ahistorycznych, ale sytych społeczeństw

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 24/2005

Kategorie: Wywiady