My, (pożal się Boże) Zachód, zapraszamy pisarzy uchodźców i emigrantów na rezydencje, festiwale, do domów pracy twórczej, domów literatury, na kolacje, warsztaty, debaty. Tłumaczymy ich wiersze i prozę. Ale oczekujemy czegoś w zamian: chcemy, żeby pisarze byli przede wszystkim uchodźcami i godnie wykonywali swój obowiązek: wiarygodnie odgrywali rolę pisarza emigranta. Po pierwsze, pisarz taki musi znać się na geopolityce i dobrze wiedzieć, co się dzieje w jego kraju, naszym kraju i w ogóle – na świecie. Musi mieć wyrobione zdanie na temat oprawców, codziennie rewidować skalę ich okrucieństwa, wiedzieć, co teraz jest źródłem napięcia, znać badania analityków dotyczące gospodarki krajów opanowanych konfliktem, a także liczbę ofiar trzęsienia ziemi, orientować się, jaki jest obecnie kurs euro i jak się ma rubel oraz czy niemieckie Panzerhaubitze 2000 już trafiły na front. Pisarz uchodźca musi codziennie robić porządną prasówkę, oglądać wiadomości z notatnikiem, weryfikować treści, śledzić w społecznościówkach blogerów i polityków. Staje się rzecznikiem wszystkich uchodźców, przemawia w ich imieniu, musi nauczyć się uogólniać własne doświadczenia, bo jego doświadczenie powinno stać się dla nas czymś uniwersalnym. Pisarz uchodźca musi być chudy. Nie może przecież świecić na scenie drugim podbródkiem, powinien też tuszować brzuszek. Nie może sprawiać wrażenia solidnie podtuczonego, zdrowego człowieka. Jego uśmiech musi być podszyty smutkiem, a oczodoły głębokie. Skóra powinna być blada, ewentualnie w odcieniu żółtawym (podmiot może nie mieć zęba). I żadnych markowych ciuchów. Niestety, pisarz uchodźca wymaga przebrania, odgrywa w końcu rolę. Jeśli nie wie, w jaki sposób się zachować, nich sięgnie do „Garderoby dla żebraków” z „Opery za trzy grosze” Bertolta Brechta. Didaskalia do aktu pierwszego dają do myślenia: „Ażeby walczyć z zakamieniałością człowieczą, Jonatan Jeremiasz Peachum otworzył przedsiębiorstwo, w którym najnędzniejszym nędzarzom taki nadawał wygląd, że potrafili oni poruszyć nawet najtwardsze serca”. Pisarz uchodźca musi być poważny – nie może przecież się chichrać, kiedy taki los spotkał jego i jego pobratymców. Swoją tragedię, swój smutek musi obnosić po festiwalach, rany wystawiać na widok publiczny, milknąć nagle, zmagać się ze łzami. Apelować do wroga, patrząc wprost do kamery, potępiać godnych potępienia. Wspomnieć matkę i koniec dzieciństwa, zacytować wieszcza. Pisarz uchodźca musi być wdzięczny za wszystko, za każdy kieliszek wina, za obiad, kanapkę i honorarium w euro; w zamian musi godzić się na wywiady i audycje, w których zbolałym głosem ma omawiać dziejową ranę. Bo pisarz uchodźca nie może być pisarzem, nie może jeszcze wymagać, że będziemy go czytać, omawiać jego poezję czy prozę. Cóż znaczy w obliczu przesiedleń, mordów i wojen jego zasrana poezja. Nigdy nie zapamiętamy jego wiersza. Prowadzący nie spyta o metaforę, zmianę idiomu, subtelne rozróżnienia czy aliteracje. Ani o lektury, ani o juwenilia. Nic go nie obejdzie zmiana dykcji na przestrzeni dwóch ostatnich książek, zmyślna parafraza, odraczanie znaczeń ani to, jak pisarz radzi sobie z krytyką. Nie jest przecież prawdziwy – jest tylko figurą, rzecznikiem. Kimś wymiennym, bez twarzy. Pisarzem uchodźcą. Chciałby pomówić o swoim pisaniu, skoro zaproszono go tutaj, żeby pisał dalej. Zna się na rzeczy. Pisze nieźle. I nieźle czyta. Ma sporo do powiedzenia. Kilka lat temu wykładał na Sorbonie, potem pracował w szkole jako nauczyciel. Napisał świetną książkę o Celanie. Ale tylko podnosi głowę, z twarzy znika mu uśmiech, nie ma żadnych roszczeń, wie, że musi zarobić na swoje euro. Dotyka skroni, garbi się, mówi najciszej, jak umie. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint