Wygląda na to, że chaos związany z obsadą stanowiska ambasadora przy NATO Polska za chwilę będzie miała za sobą. Bo wreszcie będziemy mieli w Kwaterze Głównej ambasadora. A będzie nim… Tomasz Szatkowski, wiceminister obrony. O perypetiach związanych z jego nominacją pisaliśmy już parokrotnie. Parę słów przypomnienia zatem. W zasadzie już od pierwszych tygodni rządów PiS Szatkowski, który został wiceministrem obrony narodowej u boku Antoniego Macierewicza, był kandydatem na stałego przedstawiciela przy NATO. Mianowany jeszcze przez poprzednią koalicję ambasador Jacek Najder został z końcem grudnia 2016 r. odwołany z placówki. Potem różne grupy obozu rządzącego nie mogły między sobą dojść do porozumienia. Ostatecznie ambasadorem, w maju 2017 r., został wiceminister Marek Ziółkowski, zawodowy dyplomata, były ambasador na Ukrainie i w Kenii. Ale gra toczyła się dalej. W rezultacie po niespełna dwóch latach pracy, na początku 2019 r., Ziółkowskiego odwołano, żeby zrobić miejsce dla Szatkowskiego. Ta decyzja wywołała w Kwaterze Głównej wielkie zdziwienie. Ziółkowski, za sprawą znajomości Ukrainy i obszaru poradzieckiego, zbudował sobie mocną pozycję. A tu – bum! Nie dziwmy się więc, że w marcu na oficjalnym pożegnaniu Ziółkowskiego w Brukseli frekwencja była nadspodziewana, a osobiście dziękowała mu, także na Twitterze, stała przedstawiciel USA przy NATO Kay Bailey Hutchison. A teraz – kolejne bum! Kiedy Ziółkowski wracał do Polski, wciąż nie było wiadomo, kto go zastąpi. Bo Szatkowski 20 lutego przepadł podczas przesłuchania w sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, w której większość ma PiS. Komisja wystawiła mu opinię negatywną. Koniec Szatkowskiego? Niezupełnie. Bo zaczęto wszystko odkręcać. Najpierw minister Czaputowicz rozszerzył zakres obowiązków ambasadora przy NATO także o funkcję stałego przedstawiciela RP przy Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej w Hadze. A potem zwrócił się do komisji z prośbą o ponowne rozpatrzenie kandydatury Szatkowskiego jako podwójnego ambasadora, przy NATO i w Hadze. Czyli już kogoś innego, na inną funkcję. Pierwszy termin przesłuchania wyznaczono na 24 kwietnia. Ale bezpośrednio przed tym posiedzeniem szef MSZ przysłał do Sejmu pismo z prośbą o anulowanie spotkania z kandydatem. I ten punkt z planu posiedzenia komisji spadł. Jak można się domyślać, jeszcze nie wszystko w PiS było dogadane. Ale trzy tygodnie później wątpliwości w obozie rządzącym nie było. Niespodziewanie 14 maja na wniosek posłów PiS sprawę Szatkowskiego wstawiono do porządku obrad. Wybuchła wielka awantura, czy posłów można tak traktować, wrzucać im z zaskoczenia różne kandydatury. I czy komisja może głosować nad kandydaturą już odrzuconą. Ale tym razem PiS był dogadany, zwarty i gotowy. Więc swoje przegłosował. Tak oto Tomasz Szatkowski w ciągu niespełna trzech miesięcy przeszedł metamorfozę. Wtedy się nie nadawał – teraz jest OK. Choć na tle poprzedników on, osoba bez doświadczenia w pracy dyplomatycznej, wygląda jak szczypiorek. Dlatego w MSZ już obstawiają, kiedy wróci do kraju. I na razie nie ma chętnego, który by powiedział, że najwcześniej za cztery lata. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint